Kokoshe

Z projektantką Bogną Rząd rozmawia Katarzyna Stoparczyk

Katarzyna Stoparczyk: Co cię najbardziej denerwuje i z czym nie bardzo możesz się zgodzić, jeśli chodzi o modę?
Bogna Rząd: W modzie chyba najbardziej uwiera mnie sama moda. (śmiech) Dlatego, że ja nie do końca zgadzam się z narzucaniem czegokolwiek, z całą tą sezonowością… Z ustalaniem z góry, że od dzisiaj będzie modny kolor różowy, deseń w kwiatki, taki a nie inny materiał oraz określony krój. Jestem za indywidualizacją podczas tworzenia ubioru. Słowo „moda” rozumiem jako podążanie za ustalonymi trendami.

Właśnie, co to jest moda?
W powszechnym rozumieniu modny jest ten, kto się modnie ubiera. Blogerzy, redaktorzy magazynów czy szefowie wielkich modowych korporacji wyznaczają trendy, a ludzie ubierają się według podanych wyznaczników. Ja natomiast jestem za emocjonalnym, w pewnym sensie nawet psychologicznym tworzeniem ubioru. Staram się przyglądać wewnętrznym potrzebom danej osoby, a strój traktować jako dodatek do życia, uzupełnienie. Dopasowuję go do charakteru człowieka, chcę, żeby czuł się w nim po prostu dobrze, jak we własnej skórze.

Ważna jest też ponadczasowość, która, moim zdaniem, powinna przyświecać tworzeniu ubioru niezależnie od tego, czy będziemy mieli lata 60., 80., czy nam współczesne. A nad wszystkim powinna unosić się elegancja, która jest niezależna od mody.

Miałam jakieś 12, 13 lat, kiedy wszyscy dookoła nosili bardzo modne wówczas kaptury. I ja nie miałam świadomości tego wszystkiego, o czym teraz mówisz, ale intuicyjnie czułam, że na pewno nie będę tego nosić… To budziło we mnie ogromny sprzeciw, wręcz bunt – nie rozumiałam, dlaczego wszyscy muszą mieć zielone kapturki… Czy osoby kontestujące obowiązujące trendy mody nie mogą być modne?
Nie chciałabym wyznaczać trendów… Zawsze tak było, odkąd tworzę, właściwie od czasu dyplomu na Akademii Sztuk Pięknych… Wszyscy mówili, że tworzę coś ponadczasowego i zawsze byłam szczęśliwa, że są osoby, które umieją to tak odczytać. Czyli działałam trochę pod prąd, intuicyjnie; używając czasem tkanin bardzo trudnych, których nie można nazwać typowo użytkowymi. Ale w formie starałam się przede wszystkim zakląć człowieka, żeby noszenie ubrania dawało poczucie komfortu, a jednocześnie bezpieczeństwa.

Ale wracając do pytania: czy osoba, która kontestuje obowiązujące trendy mody może być modna?
To jest bardzo trudne pytanie, bo w zasadzie takie osoby jak ja wieszczą raczej… koniec mody. Chcielibyśmy myśleć bardziej uniwersalnie. Sama osobiście nie potrafię uszanować do końca trendów i to jest problem.

A dlaczego to jest problem?
Ze względu na ekstrawagancję, którą proponujemy. Podam taki przykład: od wielu lat kocham ludowy charakter polskiej tradycji i staram się wprowadzać elementy, które do tej ludowości nawiązują, podkreślać je też w strojach. Dwa lata temu wszyscy byli zakochani w folklorystycznych ornamentach i z dużym powodzeniem sprzedawali swoje produkty, w których je czasowo wykorzystywali.

A u mnie było trochę inaczej. Starałam się po prostu wyciągnąć z naszej kultury ludowej to, co wydawało mi się bardzo potrzebne i co szanuję do chwili obecnej. Do teraz chodzę w rzeczach, które stworzyłam, inspirując się nią. Dla mnie one nie przeminą nigdy. Dlatego jeżeli ktoś powie, że co innego jest teraz modne, a na pewno nie mój haftowany ręcznie żakiet, to ja się z tym nie zgodzę, bo nie robię rzeczy na chwilę. Chciałabym, żeby moje rzeczy przetrwały wieki.

Powiedziałaś, że ty i tobie podobni wieszczą koniec mody. Co to znaczy?
Myślę, że następuje masowy powrót do rzemiosła, do ludzi, którzy potrafią własnymi rękami stworzyć coś od początku do końca, nie eksploatując przy tym drugiego człowieka na podobieństwo kapitalizmu rodem z XIX wieku. Dla mnie jako projektantki renesans rzemiosła to jest również bardzo duża szansa. Ktoś, kto pozna mój styl projektowania i przyjdzie do mnie, będzie wiedział, że może u mnie zamówić coś, co wykonam sama specjalnie dla niego od początku do końca i czego nikt inny nie będzie miał. To będzie dopasowane do charakteru tej osoby, jej stylu, i ponadczasowe – taki jest mój cel.

Zmienia się świadomość ludzi, zwiększa troska o własne zdrowie, ale też i o stan środowiska; zaczyna się dostrzegać relacje pomiędzy różnymi działaniami. Ludzie zaczynają dbać o to, gdzie dana tkanina została wykonana, przez kogo i w jakich warunkach, jaki barwnik był użyty do farbowania, jaka przędza zastosowana, jakie włókno. Następuje zwrot do rzemiosła, czyli uszanowanie osób, które własnoręcznie wykonują swoją pracę. Bo do tej pory był zastój, likwidowano szkoły krawieckie, zmniejszała się liczba szewców.

Żyjemy w kulturze jednorazówek…
Ponieważ korporacje maksymalizują zyski, ba – wspomniane trendy mody temu sprzyjają – to, co nawet jest pełnowartościowe i zdatne do noszenia, leży na dnie szafy, bo jest… niemodne. To nakręca spiralę zakupów, a sezonowość w tym wypadku oznacza jednorazowość.

Koniec mody mógłby spowodować, że ukrócono by też działania tego rodzaju firm.
Moim zdaniem odrodzenie rzemiosła uruchamia pierwiastek ogromnego potencjału człowieczeństwa, taki głód bycia potrzebnym komuś. Jak gdyby w kontrze do wykorzystywania – pomagać innym i dzielić się własnym życiem z drugim człowiekiem.

…I bardzo świadomie podchodzić do siebie i tego, co nas otacza. Ty też, poprzez swoją pracę, możesz zrobić wiele dla innych, bo przecież każdy ubiór, który tworzysz, niesie jakąś energię, jakieś wartości… Powiedziałaś mi, że kochasz wszystkie zaprojektowane przez siebie sukienki. Czym dla ciebie są?
Wiesz co, to są takie moje dzieci… Powiem tak: tworząc na przykład z daną osobą określoną kreację, przez pewien moment uczestniczę w jej życiu. I wiążę się czasowo z tym człowiekiem, dla którego tworzę.

Jak to rozumieć?
Odkrywam w pewnym sensie jego wnętrze. Pracując nad upiększeniem, poznaję niekiedy kompleksy wynikające z niedoskonałości ciała, które trzeba ukryć, ubrać. Staram się przede wszystkim zadbać o to, żeby ta osoba przeszła rodzaj wewnętrznej transformacji, bo ideałów jest nadspodziewanie wiele, tylko ludzie wymagają od siebie za dużo.

W jaki sposób odczytujesz kompleksy swoich klientów? Skąd o nich wiesz?
To pokazuje choćby kontakt danej osoby z lustrem, sposób rozmowy, wypowiadania się… Oczywiście to może być czasami maska, ale przecież tu nawet nie chodzi o jakieś osobiste zwierzenia, tylko po prostu ona się wstydzi, nie do końca siebie akceptuje… Bardzo często się z tym spotykam: kobiety nie akceptują siebie takimi, jakie są.

Po czym to poznajesz?
Po… wszystkim. Po wypowiadanych zdaniach: „Nie, ja tego nie założę”, „Ten kolor jest nie dla mnie”, „Nie, ja nigdy nóg nie pokażę, bo są beznadziejne”, „Nie, ja jestem w ogóle brzydka…”. A ja po prostu staram się zobaczyć jak najwięcej pozytywów i tę osobę przede wszystkim otworzyć. To jest z mojej strony taka trochę praca psychoterapeutyczna.

No właśnie. Poszerzasz swoje kompetencje…
To jest dość śmiało powiedziane, bo nie ukrywam, że po 15 latach przepracowanych z klientkami w mojej pracowni w tej chwili moja misja krawiectwa miarowego troszeczkę wygasa. Choć pewnie pod szyld „Krawiec psychoterapeuta” każdy chciałby przyjść, (śmiech) bo normalnie to są oddzielne gabinety. Ale… to prawda, że bardzo lubię pomagać różnym osobom. Dlatego miłość w moich sukienkach jest widoczna i myślę, że kobiety to czują. Chciałabym dla osób mających kłopoty osobiste jakiejś przemiany wynikającej z nabrania przekonania, że są piękne.

Osoba z kilkunastoma kilogramami więcej ma ważną okazję, bal albo wspaniałe wesele któregoś ze swoich dzieci. Ona musi wyglądać pięknie, a co ważniejsze – musi czuć się dobrze, akceptować siebie. Czyż to nie wspaniałe zadanie dla projektanta? Bo to, że ktoś wygląda trochę inaczej, niż każą powszechnie przyjęte kanony mody, nie może stać na przeszkodzie dobremu samopoczuciu i wspaniałemu wyglądowi przy takiej okazji.

Czy to dla ciebie jest najważniejsze w potencjalnym kliencie?
Zdecydowanie tak, ale również tworzę dla ludzi bez kompleksów.

Czy są osoby, których nie obsłużysz?
Tak, są osoby, których nie obsłużę.

Z jakiego powodu?
Z powodu braku otwartości na moje pomysły. Bo skoro jestem projektantką i mam zaproponować jakąś wizję osoby, to z góry trzeba założyć, że będę coś narzucać, że tu nie chodzi o zwyczajne odszycie na hasło: „Chcę taką spódniczkę – o, tu z gazety mam wycinek”. W takiej sytuacji zwykle odpowiadam: „To proszę pójść do pań krawcowych, tam, za rogiem. Bo ja tutaj jednak chciałabym spróbować coś w tobie zmienić”.

Przychodzą do mnie osoby bardzo eleganckie i wyjątkowo gustownie ubrane, ale też takie w pewnym sensie zaniedbane, które po prostu nie mają poczucia własnego stylu. Wtedy transformacja jest możliwa.

Fotograf Bogdan Rząd, modele: Basia Durczak, Milena Suś-Strapko, Adam Grzybowski, projekt: Evviva dell’arte
Fotograf Bogdan Rząd, modele: Basia Durczak, Milena Suś-Strapko,
Adam Grzybowski, projekt: Evviva dell’arte
Kobieta ptak, autorem zdjęcia jest Tomek Jankowski, modelka Le Thuy Duong, kolekcja Zin Etnic.
Kobieta ptak, autorem zdjęcia jest Tomek Jankowski, modelka Le Thuy Duong, kolekcja Zin Etnic.

Czy my musimy wszyscy wyglądać ładnie, estetycznie?
Nie, myślę, że nie, jeśli chodzi o stroje codzienne. Moje zalecenia dotyczą przeważnie strojów okazjonalnych, wizytowych… Klientki, które do mnie przychodzą, spodziewają się kreacji, które zostaną dostrzeżone. Często wizja klienta – kolor, forma – dają szansę stworzenia pięknego ubioru, który staram się zrealizować. Ale bywa też tak, że klientka może przy okazji wizyty u mnie odkryć swój idealny kolor, porzucić dotychczasowy i poznać ten, który doskonale z nią współgra. Pomagam przy zmianie.

Bardzo głęboko sięgasz do niepokornych, bezkompromisowych twórców i to właśnie oni najbardziej, poprzez swoje dzieła, grają w twojej duszy. Kim są?
Mam takie marzenie, by poznawać ludzi, którzy bardzo mnie inspirują. Możemy tu nawiązać na przykład do twórczości Lecha Majewskiego i jego filmu „Młyn i krzyż” i do pracy pani Doroty…

…Roqueplo. Miałam przyjemność z nią współpracować przy tworzeniu wizerunku Zorki do moich spektakli z cyklu „Zorka Dziewczynka z Gwiazd”. Dzięki temu choć na chwilę mogłam znaleźć się w kompletnie obłędnej bajce, którą ona wyczarowuje swoim spojrzeniem – jakkolwiek nieracjonalnie by to brzmiało. To jest artystka bezkompromisowa, niewiarygodnie utalentowana i, mam wrażenie, kierująca się w swojej twórczości podobnymi do twoich pobudkami…
Tacy mistrzowie istnieją. Pamiętam, że po obejrzeniu filmu byłam bardzo poruszona nie tylko jego tematyką i misją, ale również pracą, którą wykonała pani Dorota… To się wiąże z moim marzeniem, bo ja jestem projektantką, ale tak naprawdę, gdzieś w głębi duszy, zawsze czułam się kostiumologiem. Przez wiele lat pracowałam przy spektaklach w teatrze, toteż właśnie ubiór, kostium sceniczny jest mi bardzo bliski. Dlatego łatwiej mi jest inspirować się mistrzami takimi jak Leonardo da Vinci, Hieronim Bosch… Stąd pewnie to poczucie bliskości z panią Dorotą, ponieważ w obrazie „Młyn i krzyż” też była próba zintegrowania, odtworzenia obrazu. To jest bardzo zbieżne z tym, co udokumentowałam w swoich pracach. Podjęłam w nich próbę porozumienia między mną a tymi nieżyjącymi mistrzami.

Mówisz o swoich inspiracjach. A ja rozmyślam o twoich sukniach. Nosiłam je w wyjątkowych sytuacjach, także na scenie, i czułam się tak swobodnie… One były bardzo spójne ze mną, z moim ciałem, ruchem… I, co najważniejsze, dodawały odwagi. Okazuje się, że twoje myślenie o kreacji przekłada się na odczucia osoby, która tę kreację nosi…
Sam proces produkcji, komunikacji z drugim człowiekiem ma wpływ na to, jakie rzeczy potem powstają. Istotne jest, użyjmy takiego określenia, pozytywne produkowanie. Pracując z różnymi ludźmi, nawet w teatrze, czuje się, kiedy jest po prostu tzw. zła energia. Wtedy spektakl, niestety, bardzo często się nie udaje…

Czasem widać to już na początku. Nie mogę oczywiście powiedzieć, że wszystko, co robiłam – czy dla klienta prywatnie, czy w teatrze – było udane, a ja byłam zadowolona. Jednak powiem ci, że nawet dzisiaj zaczęłam prowadzić poważne rozmowy o mojej najnowszej kolekcji – o projekcie, z którym, co jest moim ogromnym marzeniem, chciałabym wyruszyć, jak na przykład Komeda, do Nowego Jorku. Gdzieś tam jest ktoś, kto czeka na to, by ze mną realizować filmy czy spektakle teatralne. Mam wyobraźnię, którą widać w moich pracach. Byłoby wspaniale, gdyby ktoś, kto ma wizję jakiejś wspaniałej historii, chciał podjąć współpracę z prawdziwym kostiumologiem, który jest w stanie tę historię przeanalizować i przełożyć na stroje.

Właśnie tak się stało w przypadku Doroty Roqueplo i Lecha Majewskiego, to jest właśnie to spełnienie, na które ja czekam. Dlatego moja podróż to w pewnym sensie wyprawa po złote runo. Jednak nie wiążę jej z karierą, ale z szansą na odebranie mnie jako kostiumologa.

kokoshe-2015_print4
Fot. Agnieszkakot.com, grafika Tomasz Wolff, model Józef Bendziecha i Stefan Kucharski, projekt kokoshe, kolekcja Army of God, pokazywana w październiku 2015 na targach Pure Shanghai.
kokoshe-2015_print5
Fot. Agnieszkakot.com, grafika Tomasz Wolff, model Józef Bendziecha i Stefan Kucharski, projekt kokoshe, kolekcja Army of God, pokazywana w październiku 2015 na targach Pure Shanghai.

A gdyby twój wyjazd wiązał się z chęcią zrobienia kariery, to byłaby zła pobudka?
Tak uważam.

Dlaczego?
Sława kojarzy mi się tłumem paparazzich, z ogromną nagonką, z brakiem poczucia bezpieczeństwa… Kariera wiąże się z mediami.

Boisz się kariery… Uważasz, że to nie jest dobre dla prawdziwego talentu?
Kariera może mieć początek niepozorny, wypłynąć z niskobudżetowego przedsięwzięcia. Ważne jest, co dzieje się potem. Czy potrafi się zachować równowagę między życiem osobistym, rodzinnym, a światem, który zaczyna pochłaniać. Nie znam wielu osób, które by to umiały.

Doprecyzujmy: osoby, która zrobiła ogromną karierę i jednocześnie potrafiła być blisko ze swoją rodziną, nie sprzedała duszy diabłu, tak?
Tak.

Jaką drogę widzisz więc dla siebie?
Chciałabym pokazać, co przez te lata stworzyłam w swojej małej pracowni i zmierzyć się z większym zadaniem. Chciałabym znaleźć partnerów do wspólnych projektów, szerzej popracować z reżyserami filmowymi i teatralnymi.

Wczoraj zdarzyła mi się taka historia. Poznałam przemiłą panią, spytała mnie, co robię. Kiedy powiedziałam, że jestem projektantką, zachwyciła się i przyznała, że projektowanie od zawsze było jej największym marzeniem. Kiedy stwierdziłam, że przecież może to robić, powiedziała, że jest „za stara” – ma… 44 lata. „Jesteśmy rówieśniczkami” – odpowiedziałam. Nigdy nie jest za późno na robienie tego, co jest dla nas ważne. Trzeba znaleźć w sobie siłę i realizować swoje marzenia.

Prawdziwy talent nie umiera nigdy. Być może sama sobie prawię tym komplement, ale ja naprawdę kocham to, co robię. To moja wielka pasja i sądzę, że do końca życia będę szczęśliwa, że ją mam. Niezależnie od tego, czy będzie widoczna tylko dla moich klientek, czy ujawni się szerzej, do czego teraz dążę.

Fot. Agnieszkakot.com, grafika Tomasz Wolff, model Józef Bendziecha i Stefan Kucharski, projekt kokoshe, kolekcja Army of God, pokazywana w październiku 2015 na targach Pure Shanghai.
Fot. Agnieszkakot.com, grafika Tomasz Wolff, model Józef Bendziecha
i Stefan Kucharski, projekt kokoshe, kolekcja Army of God, pokazywana
w październiku 2015 na targach Pure Shanghai.

Wyobraź sobie, że stoi przed tobą kobieta, która nie ma odwagi prawić sobie samej komplementów, która pomimo tego chce świetnie wyglądać, ale jest przepełniona lękiem, kompleksami, a w dodatku ma głowę nabitą nierealnymi do osiągnięcia wzorcami. Co jej powiesz?
Powiem jej, że jest piękna. I że piękno wypływa z wnętrza. Można mieć nie najładniejszy nos, nie do końca idealną figurę, ale nosić w sobie ciepło… Być doskonałą mamą, pisarką, profesjonalnym sprzedawcą w sklepie i emanować przy tym pozytywną energią, czynić dużo dobra dla innych, i to jest najważniejsze.

Nie musisz pasować do żadnych wzorców czy kanonów piękna. Jesteś wartością sama w sobie. Nie dla mody, lecz dla własnego zdrowia można oczywiście pozbyć się nadmiaru kilogramów – sama z nimi walczę. Ale to nie jest najważniejsze. Wszystko, co nam się przytrafia, to, jak siebie postrzegamy, trzeba zamieniać w coś pozytywnego – łatwiej wtedy żyć i pokonywać problemy.

Wróćmy jeszcze do twojej twórczości. Kiedy zamykasz oczy i przez głowę przelatują ci wszystkie kolekcje – przy czym zatrzymuje się twoja uwaga?
Przy moim dyplomie na ASP.

Co to był za projekt?
To były Teatralia. Tworzenie XIX-wiecznych sukien z elementami uwspółcześnienia.

Szyld, pod którym obecnie tworzysz, nosi nazwę „Kokoshe”. Co to znaczy?
„Kokoshe” ma kilka znaczeń. Najważniejsze to nawiązanie do Coco Chanel, ponieważ ona zrewolucjonizowała modę, spowodowała, że kobiety przestały nosić niewygodne stroje, zaczęły korzystać z garniturów. A ja, choć w nawiązaniu do jej twórczości, przewrotnie zdecydowałam się ubrania „okobiecić”. Nie chodziło mi nawet o powrót do gorsetów, ale zaczęłam od kolekcji dyplomowej, która ukazała możliwość przeniesienia historycznego kostiumu na ulice, włączenia go do codzienności. Pokazała, że taka teatralizacja jest czymś dobrym. Brakuje mi widoku pięknych kapeluszy na głowach, koronek, lakierków… Chciałabym przywrócić takie stroje i szacunek do nich.

Gdzie w takim razie w tym eleganckim świecie miejsce na kurę?
„Koko”? Ja się w pewnym sensie utożsamiam z postacią kurki domowej. (śmiech) A połączenie z drugim członem – „she”, czyli ona – daje w zasadzie pseudonim artystyczny.

No to – kuro droga – rozwijaj skrzydła i fruń. I zdobywaj to, co do zdobycia niemożliwe.
Dziękuję bardzo.

bogna_rzad

„KOKOSHE to marka, która zmieni podejście ludzi do noszenia ubrań” – z dumą twierdzi Bogna Rząd, do niedawna niezależna artystka powiązana ze światem teatru i performance, obecnie odważnie prowadząca swoją markę po wzburzonych wodach światowej mody.