Chłopiec z Gliwic

Kolorowe szaleństwo w Gliwicach

Wywiad z Ireneuszem Maciejewskim, reżyserem spektaklu „Chłopiec z Gliwic”

Rozmawia Karolina Obszyńska

Karolina Obszyńska: Proszę opowiedzieć, w jaki sposób pan, jako reżyser, czyta teksty teatralne – czy zawsze z perspektywy reżysera? Przekłada pan od razu słowa na obraz?

Ireneusz Maciejewski: Reżyser, ale też aktor, muzyk, plastyk, pisarz, lekarz czy prawnik to zawody, których zakres działań wykracza daleko poza godzinowy czas pracy, podporządkowuje życie prywatne. Dla przykładu – lekarz nawet na urlopie nie przestaje być lekarzem, nie traci swojej wiedzy ani umiejętności, a w razie potrzeby gotów jest nieść pomoc. Analogicznie jest z aktorami czy reżyserami. Latami szlifujemy swoje umiejętności, nasze działania stale podlegają ocenie, przenosimy naszą pracę do domu albo życie do pracy. Jednak o ile aktorem bywam (bo mam też wykształcenie aktorskie), o tyle reżyserem jestem przez całą dobę. Pomijam fakt, że kiedy oglądam filmy, to zastanawiam się, jak daną scenę zrobiono, kiedy jestem w teatrze – oceniam pracę innego reżysera, a kiedy czytam książkę, wyobrażam sobie, jak wyglądałaby jej fabuła w filmie, teatrze. Już dawno zauważyłem, że codziennie analizuję sytuacje, oceniam, a nawet staram się je aranżować. Dlatego kiedy czytam tekst, który potencjalnie chciałbym czy mam wystawić w teatrze, od razu go sobie wyobrażam na scenie, słyszę poszczególne głosy postaci, a czasem muzykę.

Czy reżyser zawsze jest pedagogiem? Kładzie pan nacisk na parenetykę?

Można powiedzieć, że każdy reżyser powinien być trochę pedagogiem. Reżyser to zawód wielu profesji i powinien mieć dobre rozeznanie w wielu sprawach. Być reżyserem to znaczy obserwować świat, przepuszczać go przez siebie, a potem interpretować i przenosić na scenę przy udziale aktorów. Na samym początku swojej drogi reżyserskiej, czyli jakieś 16 lat temu, jeszcze podczas studiowania w Akademii Teatralnej, zrozumiałem, że reżyser powinien brać odpowiedzialność za to, co robi, ponieważ teatr ma ogromny wpływ na ludzi, zwłaszcza tych najmłodszych, czyli dzieci. W tym sensie staram się, aby w moich sztukach postawy moralne były jasne do odczytania, ale jednocześnie daleki jestem od moralizatorstwa, dlatego tę kwestię pozostawiam już widzom, opiekunom i nauczycielom dzieci.

Czy długo przygotowuje się spektakl dla dzieci?

To zależy. Praca na scenie z aktorami jest przeważnie dość intensywna, ale zazwyczaj zamyka się w obrębie kilku tygodni, miesiąca, dwóch – w zależności od warunków teatru. Jako reżyser zaczynam pracę przynajmniej z półrocznym wyprzedzeniem. Niektóre tematy powstają jeszcze wcześniej, ale muszą poczekać na swoją kolej. Jednocześnie trzeba pamiętać, że reżyser jest też artystą. Czasami rozwiązania na najważniejsze sceny pojawiają się nawet we śnie. Bywa też tak, że tworzy się jak we śnie, nie dostrzegając, że jest się poza tematem sztuki, percepcją widza.

Czy po przeczytaniu sztuki dokładnie wyobraża pan sobie, jak będzie wyglądała inscenizacja?

Chciałbym powiedzieć „tak”, ponieważ przeważnie moje pierwsze wrażenia, nieśmiałe pomysły po długiej „wędrówce” zostają zrealizowane. Jednak aby dojść do punktu wyjścia, przeważnie muszę przejść długą drogę.

Dlaczego?

Niestety, należę do tych ludzi, którzy są wiecznie nieusatysfakcjonowani. (śmiech) Przeważnie bywa tak, że moja pierwsza wizja jest bombardowana przez moją wewnętrzną falę krytyki. Wtedy, aby nie zakopać pierwszego wrażenia, muszę tym pomysłem koniecznie podzielić się ze scenografem. To scenograf właśnie bywa najczęściej opiekunem moich szkiców. Zadaje mnóstwo trudnych pytań, ale też rozwiewa moje wątpliwości i w ten sposób dochodzimy do sedna sprawy.

Czy tak było również w przypadku „Chłopca z Gliwic”?

Oczywiście. Scenariusz do „Chłopca z Gliwic” za zgodą autora był przeze mnie zmieniany, podporządkowany wizji mojej oraz scenografa. Cenię w teatrze niedomówienia i staram się też tworzyć przestrzeń na uruchomienie wyobraźni widza. Pod tym względem bardzo dobrze rozumiemy się z Darkiem Panasem. Uważam, że kiedy pracuje się nad spektaklem lalkowym, a więc plastycznym, ta symbioza reżyser–scenograf jest niezmiernie ważna.

CHłopiec z Gliwic

Proszę opowiedzieć o pana koncepcji realizacji tego tekstu?

Muszę przyznać, że kiedy pierwszy raz przeczytałem pierwotny tekst, miałem pewne obawy. Oryginał był o wiele dłuższy, tekst zawierał sporo zwrotów niedzisiejszych, a przecież mieliśmy przygotować spektakl dla dzieci. Ale przyszedł mi do głowy pomysł, aby ramę sztuki oprzeć na luźnym związku z komedią dell’arte, i to się sprawdziło.

Ten spektakl to kolorowe szaleństwo. Czy muzycznie również można spodziewać się różnorodności?

Cieszę się, że używa pani sformułowania kolorowe szaleństwo, bo to oznacza, że nasz zabieg się udał. Założenia inscenizacyjne moje i scenografa były dwa. Po pierwsze, nawiązać do teatru komedii, charakterów w prostej, sugestywnej scenografii, a po drugie – zależało nam, aby stworzyć scenę teatralną w miejscu do tego nieprzystosowanym. Sala, w której gramy „Chłopca z Gliwic”, jeszcze do niedawna nazywana była salą bankietową. Nie było sceny, kulis, świateł, nagłośnienia ani widowni. Chcieliśmy podziałać tak, aby widz nie miał dyskomfortu, że to nie jest prawdziwa scena. Co do muzyki, to kompozytor, Michał Kowalczyk, zadbał o to, aby skojarzenia muzyczne prowadziły nas w stronę muzyki barokowej. Zależało mi bowiem na tym, aby muzycznie nawiązać do czasów, w których dzieje się akcja, a kompozytor starał się, aby ścieżka dźwiękowa nie była eklektyczna.

„Dzieci są dość niecierpliwe i nie wytrzymują długich, statycznych scen. Żyjemy w czasach migocących ekranów,(…) filmów akcji z niesamowitymi efektami, dlatego widz podobnego tempa oczekuje od teatru.”

W jaki sposób próbował pan dotrzeć do najmłodszych widzów?

Uważam, że spektakle dla dzieci powinny być dynamiczne. Dzieci są dość niecierpliwe i nie wytrzymują długich, statycznych scen. Żyjemy w czasach migocących ekranów, perfekcyjnych gier komputerowych, filmów akcji z niesamowitymi efektami, dlatego widz podobnego tempa oczekuje od teatru. Na szczęście teatr ma tę przewagę, że jest żywy, a aktorzy jak barometr reagują na reakcje widzów. Dodatkowym sposobem dotarcia do najmłodszych może być włączenie ich w prowadzenie akcji, co też zaproponowaliśmy w tym spektaklu.

Zdradzi pan, na czym polega element interakcji z widzami w tym spektaklu? Czy dzieciaki lubią tego rodzaju zabawę, kiedy mogą być wciągnięte do świata gry?

Interakcja ma tu raczej charakter żartobliwy i nienachalny. Po prostu od czasu do czasu ktoś z widowni musi pomóc bohaterom w rozwiązaniu pewnych zadań. Ponieważ dzieci przeważnie przepadają za udziałem w przedstawieniu, nie musimy nikogo wyciągać na siłę, zawsze jest las rąk. Czasem widzowie muszą podać jakiś przedmiot bohaterom, aby przyspieszyć akcję, innym razem ujawnić jakąś prawdę lub zachować ją w tajemnicy. Jest też jedno zdarzenie, w którym bierze udział cała widownia, bo bez jej pomocy nie byłoby pozytywnego zakończenia. Nie jestem zwolennikiem bezwzględnego uciekania się do interakcji z widzem, bo sam jako widz unikam takich sytuacji. Jednak sądzę, że w tym spektaklu takie interakcje bardzo służą dzieciom i pozwalają im być „w środku” zdarzeń, dzieci czują się ważne i potrzebne.

CHłopiec z Gliwic

Jak zbudowane są postaci i jak wyglądają lalki?

Postaci w tym przedstawieniu noszą czarno- -białe kostiumy inspirowane wariacjami na temat komedii dell’arte. Dominują romby i paski. Pomysł na lalki wniósł scenograf. Przekonał mnie, że skoro mamy do czynienia z konwencją teatru w teatrze, lalki również powinny być sprytnie wymyślone. Wprowadziliśmy więc lalki trickowe pochodzące od przedmiotów. Na przykład Burmistrz to lalka stworzona z poduszki. Mansfeld, czyli czarny charakter tej opowieści jest złożony z metalowej, pordzewiałej rury.

Czy praca nad spektaklem mającym tak duże znaczenie lokalne przebiegała w jakiś szczególny
sposób?

Od samego początku autor nakreślił nam, skąd czerpał inspiracje, skąd biorą się imiona i sylwetki bohaterów, a także przedstawił nam podwaliny legendy o dzielnych gliwiczankach, które krupnikiem broniły miasta. Dodatkowo autor – Grzegorz Krawczyk, dyrektor Teatru, a także Muzeum w Gliwicach – oprowadził nas (mnie i scenografa) po mieście, opisując, jak dawniej ta okolica wyglądała, gdzie przebiegały mury itd. Takie wprowadzenie na pewno było ważne, by wiedzieć, po jakim „obszarze” się poruszamy. Drążyłem temat, chcąc jak najwięcej dowiedzieć się o historii Gliwic i gliwickich legendach. Jednak, tworząc spektakl, musiałem być bardzo czujny, by wprowadzając małego widza w trudne obszary dawnych czasów, zrobić to ciekawie, prawdziwie, a jednocześnie zabawnie. Zawsze traktuję teatr poważnie, staram się, aby naszą pracę cechowała prawda sytuacji i dbam o to, by spektakl nie był tylko łatwą, bezmyślną rozrywką.