Może Morze

Może morze

Wrocławski Teatr Lalek

Tekst : Malina Prześluga
Reżyseria : Michał Derlatka
Scenografia: Michał Dracz
Muzyka: Igor Gawlikowski
Wizualizacje: Alicja Pietrucka, Robert Maniak, Martyna Friedla

Premiera: 14.11.2015 r.

Wiek: 5+
Czas trwania: 75 minut z przerwą

 

Bałwan królem życia?

Realizatorzy wrocławskiego spektaklu „Może morze” zdecydowali się na ryzykowną aranżację tekstu Maliny Prześlugi. Oto spektakl dla dzieci odbywa się w scenerii jak z filmu noir. Obserwujemy dwa równoległe wątki: opowieść posępnej Marchewki (świetny Krzysztof Grębski) snutą Kucharzowi (wzbudzający sympatię Sławomir Przepiórka) i retrospektywę, w której Marchewka poznaje młodego Bałwana (Marek Tatko) i przeżywa z nim szaloną noc.

Malina Prześluga w każdej swojej sztuce potrafi zaskoczyć odbiorcę pomysłowością i wrażliwością, jednakże „Może morze” nie należy do dramatów, po które chciałoby się sięgnąć w pierwszej kolejności. Trzeba jednak pamiętać, że odbiór tekstu jest w dużej mierze zdeterminowany realizacją sceniczną, więc mimo wszystko pozostawia margines niepewności.

Marchewka jest trudnym kompanem dla Bałwana. Nie widzi się w roli nosa przyjaciela i początkowo nie chce z nim przeżyć jedynej przygody (wraz z nastaniem poranka ma nadejść ocieplenie, co skończy się dla śnieżnego przyjaciela śmiercią). Woli spędzać wolny czas jako ćma barowa… w Salad Barze. Marchewka ostatecznie jest w stanie ofiarować się dla przyjaciela, a wszystko kończy się dobrze, choć nieco banalnie.

Lalki pojawiające się w spektaklu, w większości przypadków przedstawiające produkty spożywcze: cebulę, seler, ryby w puszce czy jajka, wyglądają mrocznie. Ich „twarze” są nachmurzone, oczy wyłupiaste. Sałatka grecka jest tu femme fatale. Produkty są rozgoryczone, gdyż ich los został przesądzony z chwilą, gdy znalazły się w lodówce – zostaną pokrojone, odpowiednio przyrządzone i zjedzone. A jednak jest w tej realizacji rodzaj czarnego humoru. Tym bardziej przewrotnego, że widzowie – podczas spektaklu angażujący się w opowieść Marchewki – zostali krótko po zajęciu miejsc poczęstowani… właśnie pokrojoną na ich oczach surową marchewką.

Reżyser Michał Derlatka zdecydował się okrasić przedstawienie utworami muzycznymi, które zostały zgrabnie wkomponowane między wypowiedzi bohaterów. Igor Gawlikowski, odpowiedzialny za muzykę, przygotował dla widzów wspaniałe aranżacje, dzięki którym możemy podziwiać rozśpiewane warzywa, a nawet pleśń
w świetnym wykonaniu wrocławskiego zespołu. Mocną stroną spektaklu są „rosnący” bohaterowie, czyli wykorzystanie kilku rozmiarów lalek. Lalki wykonano niezwykle starannie, chociaż mnie osobiście nie zachwyciły kostiumy Bałwana i Gołębia.

Nie wszystkie jednak pomysły scenograficzne Michała Dracza zostały doszlifowane. W scenach podróży Marchewki i Bałwana (który postanawia dotrzeć nad morze, by się uratować albo przynajmniej spełnić nowe marzenie) poszczególne elementy scenografii – ulice, latarnie, budynki – są animowane przez aktorów. Trudno powiedzieć, w jakim stopniu decydował o tym reżyser, a w jakim scenograf. Choreografia nie została dobrze przemyślana, przez co tworzy się chaos, który prawdopodobnie przysparza aktorom niepotrzebnych problemów.

Wydaje się też, że pierwsza część spektaklu została przeznaczona na przedstawienie atrakcji i możliwości animacyjno-muzycznych teatru, z kolei druga część jest dość zawiła. W krótszej formie spektakl byłby… bardziej strawny i przebiegałby sprawniej. Lepiej też byłby dopasowany do granicznej grupy wiekowej, bo w obecnej formie niekoniecznie adresowałabym to przedstawienie do pięciolatków. I chociaż jest to spektakl nierówny, to ze względu na wymienione mocne strony warto go zobaczyć, bo z pewnością jest to realizacja oryginalna.

 

Martyna Friedla