Salvador do małego Czytelnika

Artykuł ukazał się w 2. numerze FIKI.

Tekst i ilustracje: Katarzyna Saniewska

Zapytacie pewno, czy byłem grzecznym chłopcem? Muszę przyznać, że miałem raczej trudny charakter. Nie ma jednak ludzi idealnych, czyż nie? Czy mimo to powinienem zostać Waszym przewodnikiem po ścieżkach historii sztuki? Jestem przekonany, że tak. Po pierwsze, opowiem Wam, ku przestrodze, o kilku moich przygodach. Poza tym musicie wiedzieć, że potrafię poruszać się skokami w czasie. A to ogromna przewaga nad innymi klasycznymi nauczycielami, którzy tkwią przyklejeni do linii czasu, bo zdaje im się ona prosta. Natomiast dzięki Waszej wyobraźni możemy odbyć kilka podróży po historii sztuki. Wybaczcie mi jednak, że podróże te nie zawsze będą chronologiczne. Chcę Was raczej poznać z moimi ulubionymi artystami, na przykład z panem Vermeerem. Następnym razem jednak, tak na rozgrzewkę, opowiem Wam skąd się wzięło malarstwo… To będzie nasz pierwszy mały krok w wielką sztukę.

Pozdrawiam,
Salvador

OPOWIADANIE SALVADORA

Niebo i morze łączyły się na moich oczach. Horyzont zszywał je złotą nitką.
Jasny, jedwabisty granat nieba wsiąkał powoli w atramentową, pogniecioną delikatnymi falami powierzchnię morskiej wody. Dwa skrawki koloru, jak dwie faktury materiału: gładka i szorstka.
Niebo, jak jedwabna gładka bluzka mojej mamy. Plisowana wiatrem woda, jak jej układana w fałdy spódnica.
Dwie muszelki na brzegu.
Duża, przyłożona do ucha, szumiała o rzeczach poważnych.
Mała, przytknięta do drugiego ucha, wesoło szeptała morskie ploteczki.
Dłoń mamy i moja. Raz jedna, raz druga podnosi muszelki z piasku.
W zamian za muszelki zostawiamy odbite w mokrym piasku ślady naszych rąk.
Ślady zabiera fala. Wymieniamy się z morzem na fanty.

Morze jest dziś wieczorem łagodne. Jak bawiący się szczeniak oblizuje nasze stopy.
Bawi się z nami w berka. Kiedy uciekamy ze śmiechem przed nadbiegającą falą, chłodna woda kąsa nas delikatnie w łydki.

Atramentowe niebo przeszywają prędkie fastrygi spadających czerwcowych gwiazd.

– Niektórzy ludzie wierzą – mówi mama swoim łagodnym głosem – że widząc spadającą gwiazdę trzeba koniecznie wypowiedzieć życzenie, a ono się spełni.
Mama w szumiącej spódnicy przystaje na granicy wody i piasku. Wokół jej głowy wirują maleńkie złote gwiazdki. Wyciąga rękę i sięga wprost po gwiazdę. Delikatnie przytrzymuje ją w dłoniach.
Podchodzę zaciekawiony. Mama uśmiecha się.

– Kim będziesz, kiedy dorośniesz? – pyta cichutko.
– Wielkim malarzem – odpowiadam bez chwili wahania.

Gwiazda mamy trzepocze w jej dłoniach jak bijące serce. Mama otwiera zaciśnięte palce i pozwala jej swobodnie odfrunąć.

– A co z twoim życzeniem? – pytam zaniepokojony.
– Moje życzenie już się spełniło. To ty – mama przytula mnie. – Ale ty musisz poszukać swojej gwiazdy sam. Nikomu nie wolno zabronić ci marzyć, ani nie wolno mu narzucać ci swoich marzeń.

Stopy zapadają nam się w piasku. Wiatr pieszczotliwie głaszcze nas po włosach.
Wyobrażam sobie, że dosiadam jak kucyka tę małą fiołkową chmurkę, jeszcze widoczną nad horyzontem.
Kucyk-chmurka galopuje po ciemniejącym niebie. Odpinam od siodła siatkę do chwytania motyli i łapię w nią przelatującą obok gwiazdę. Następnie srebrną nicią przyszywam jej do ogona swoje życzenie.

– Chcę być największym malarzem świata!!!
– Salvador! – mama biegnie w moją stronę, bo potykam się i upadam w mokry piasek.
Tuż przed moją twarzą usadowił się na piasku maleńki świecący punkcik.

­– Mamo! Mamo! Znalazłem ją! Znalazłem swoją gwiazdę!

W domu umieszczam ją ostrożnie pod odwróconą do góry dnem szklanką.
Mama całuje mnie na dobranoc. Zasypiam.

Kiedy budzę się rano, natychmiast biegnę spojrzeć na moją gwiazdę. Jestem taki szczęśliwy, że ją znalazłem! Jednak radość musująca we mnie jak bąbelki w oranżadzie, zamienia się w wybuch płaczu.
To nie do uwierzenia!!! Pod szklanką, zamiast mojej gwiazdy, siedzi jakiś paskudny owad!
Czy to znaczy, że moją gwiazdę przez całą noc toczył robak? Czy to znaczy, że istnieją robaczywe gwiazdy, tak jak istnieją robaczywe jabłka?

– Mamo! Czy jeśli znalazłem robaczywą gwiazdę, to znaczy, że moje marzenie się nie spełni?

Mama podnosi głowę znad książki.

– Ależ kochanie! Nie znalazłeś wczoraj gwiazdy tylko świetlika. Świetliki to takie latające robaczki, które świecą w ciemnościach. Ale sądzę, że przy odrobinie wyobraźni można je zaprząc do spełniania życzeń.

————————————————————————————————————————————

– Ta historia wydarzyła się, gdy miałem siedem lat. Nazywam się Salvador Dali i jestem największym znanym malarzem surrealistą. A czym jest surrealizm? W największym uproszczeniu? To właśnie taki znaleziony przeze mnie świetlik, w którym dzięki swojej wyobraźni nie bałem się zobaczyć świecącej gwiazdy.
Wasza wyobraźnia to potęga. Nigdy nie bójcie się jej używać. Do zobaczenia w następnej FICE!