Nie znoszę literatury, która sprzedaje prawdy objawione

Wywiad z Kamilem Niewińskim

Rozmawia Karolina Błachnio

Gra w grę

„Wtedy pegaz niemal dotyka ziemi, a ty wystrzeliwujesz z jego grzbietu, wskakując na plecy wroga”. Przestrzeń i błyskawiczny sposób, w jaki bohaterowie przemieszczają się między krainami (np. z jaskini do morza, z morza na statek, ze statku w przestworza), artefakty, dobre i złe moce nawiązują do poetyki gier.

Nie nawiązywałem do gier, a bardziej do konstrukcji mitu. A ponieważ gry często korzystają z podobnych szkieletów, może stąd to pozorne podobieństwo. Kiedy pisałem „Kapselka”, czytałem sporo książek z antropologii kultury. Bardziej inspirowały mnie chyba prace Campbella (i jego książka „Bohater o tysiącu twarzach”) czy „Bajka magiczna” Proppa. To nie są jednak nawiązania wprost, bo odnajduję je we wstępnych pracach nad książką, gdy rysowałem plan
fabularny „Kapselka”. Dlatego, tak jak w klasycznej bajce, w „Kapselku” bohater stara się pokonać własny cień – musi opuścić znaną mu rzeczywistość i wkroczyć w świat magiczny. To wszystko są jednak jedynie szkice i założenia. Samo pisanie ma bowiem charakter dużo bardziej spontaniczny.

Jednak odnosi się pan do gry w swoim odcinku „E2rda”. Marek mówi: „A tak by się chciało z mieczem wyruszyć na podbój królestwa. Komputer czeka od rana, postać z gry właśnie zdobyła nową zbroję. I znowu nici z przygody”. We wcześniejszym odcinku Sylwia Chutnik pisze o śmiechu małego agresora Pitera, po którym można poznać, że „gra w gry”, takie, w których się strzela do ludzi. Czy wprowadza pan kontrapunkt wobec negatywnej oceny gier? Gry są OK ?

Ja nie jestem typowym odbiorcą gier. Gram mało, szybko się nudzę. Nie mam też dzieci i na co dzień nie zastanawiam się nad wpływem świata wirtualnego na rzeczywistość. Wydaje mi się jednak, że gra sama w sobie nie jest zła. Pomijam sytuację patologiczną, gdy ktoś proponuje pięciolatkowi grę, w której morduje się ludzi. Przede wszystkim jednak nie lubię, gdy winę nogi zrzuca się na but. Gra oddziałuje przecież na wyobraźnię i kształtuje ją, choć być może w inny sposób niż czytanie książek. Jest przecież tekstem kultury.

Uważam, że kontaktem dzieci ze światem gier powinien rządzić zdrowy rozsądek, bo przecież najistotniejsze w procesie kontaktu małego człowieka
z kulturą jest to, żeby z tego spotkania wyszedł mądry i wrażliwy. A uwrażliwiać można za pomocą różnych kanałów komunikacji, w tym gier. Trochę obawiam się, że od tezy: gra to zło jest krótka droga do zanegowania całej cyfrowej
rzeczywistości.

Poza tym przyszła mi do głowy jedna rzecz. Proszę zobaczyć… Często podaje się takie informacje, że młode pokolenie nie jest w stanie skupić się na jednej czynności dłużej niż kilka minut. Dlatego mamy problem z czytelnictwem. Współczesność bowiem nieustannie bombarduje nas newsami. Jesteśmy wręcz okupowani całymi batalionami informacji, których nie sposób przeanalizować. Nie ma na to czasu. Dlatego dzieci przyzwyczajają się do tej powierzchowności odbioru, do bardzo lapidarnego kontaktu z treścią. Zastanówmy się jednak: jeśli młody człowiek jest w stanie skupić uwagę na grze komputerowej i poświęcić się fabule – bo zakłada ona przecież rozwój postaci, zdobywanie kolejnych poziomów i dążenie do celu – to może ta powierzchowność jest jednak iluzoryczna i nie wszystko stracone. Może poprzez grę da się go nauczyć, że jeśli chce coś osiągnąć, to w każdą formę aktywności powinien wchodzić z równym zaangażowaniem.

Mówią, że część gier jest skonstruowana w sposób, który dostarcza uzależniającego poziomu bodźców i emocji. Bodźce są dawkowane w narkotycznej częstotliwości. Mózg się karmi tym tempem, a potem chce ich więcej i więcej.

Ale to nic nowego. Wyobraźmy sobie taką sytuację: jest początek XX wieku, chwilę po tym, jak zaczęło się upowszechniać kino. I mamy nastolatka, który często chodzi na projekcje. Przecież poziom jego emocji był zbliżony do tego u nieletniego miłośnika gier, a bodźce, jakich doświadczał, równie intensywne. Kino było wtedy rodzajem nadrealnej rzeczywistości, czymś nieogarnionym, nowoczesnym. I dostarczało pełnych intensywności przeżyć. A nie powiemy, że ludzie, którzy chodzą do kina, stają się mniej wrażliwi. Wręcz przeciwnie. Biorę pod uwagę, że w stosunku do gier komputerowych nie mamy jeszcze dystansu czasowego, ale zasada w mojej ocenie jest podobna.

Dla mnie ten głośny zarzut wobec gier jest dalece przesadzony. Za tyradą o tzw. złym wpływie gier ukrywa się grzech zaniechania w bliskich relacjach w domu rodzinnym. Żaden substytut elektroniczny nie wypełni takich deficytów.

„Uważam, że kontaktem dzieci ze światem gier powinien rządzić zdrowy rozsądek, bo przecież najistotniejsze w procesie kontaktu małego człowieka z kulturą jest to, żeby z tego spotkania wyszedł mądry i wrażliwy. A uwrażliwiać można za pomocą różnych kanałów komunikacji, w tym gier.”

Uczniowie na barykady?

„Ciekawe, jak by się czuli nauczyciele, gdyby im przed wyjściem z pracy dyrektor kazał jeszcze w domu siedzieć nad zadaniami i wypracowaniami. A przecież każdy chciałby mieć dla siebie chwilkę spokoju”. Widzimy Marka wracającego ze szkoły. Zmaga się w myślach z poczuciem przytłoczenia szkołą, zrezygnowania, a może nawet niesprawiedliwości. W jego monologu rodzą się chyba postulaty „jednoosobowego związku zawodowego”.

W żadnym wypadku. Ten monolog wewnętrzny bohatera wyraża jego emocje, bo przecież chyba każdy z nas w dzieciństwie miewał poponadpokoleniowe. Ja nie mam dzieci i ciężko zająć mi stanowisko rodzica, choć uważam, że dzieci zbyt szybko uczy się odpowiedzialności bliższej wiekowi dorosłości. Taką mam refleksję, gdy porównuję to do swoich szkolnych lat.

Dlaczego sporo ludzi nie lubi lub nie lubiło szkoły? Tu pomoże przykład literatury. Proszę zobaczyć, że w miarę upływu czasu często jesteśmy pod wrażeniem tych książek, po które tak niechętnie sięgaliśmy w latach szkolnych, gdy znajdowały się one na liście lektur obowiązkowych. W moim odczuciu dzieje się tak dlatego, że, po pierwsze, ktoś nam kazał je czytać, a po drugie, że wbijano nam do głów dość kuriozalne interpretacje jako jedyną słuszną wykładnię. Problemem jest to, że ta wykładnia jest często bardzo literaturoznawcza i zupełnie pozaemocjonalna. A w literaturze chodzi przecież nie tyle o analizę, co o przeżycie. Jak dla mnie, literatura odwołuje się bardziej do emocji, a nie kontekstów.

Dzięki literaturze już w szkole ludzie mogą doświadczać czegoś znacznie ważniejszego niż nużące dysertacje, co autor miał na myśli. To ma tylko pośrednie znaczenie. W sensie interpretacyjnym ludzie inaczej czytają Mickiewicza w Polsce, a inaczej na Litwie. A łączy nas przecież historia. Gdybyśmy wybrany tekst Mickiewicza przedstawiali w Kambodży, to czytelnikowi, który nie zna kontekstu jego powstania, pozostanie przeżywanie treści na poziomie emocjonalnym. Emocje świadomie wywoływane przez tekst będą czytelne dla wszystkich ludzi. Osobiście w tych przestrzeniach odnajduję wielkość literatury.

„W moim przekonaniu dzieci są znacznie mądrzejsze, niż się nam wydaje, i nie musimy na siłę trzymać ich w złotych klatkach, bo w ten sposób nic się o świecie nie dowiedzą. To jest dopiero wirtualna rzeczywistość.”

Emocje

I to dlatego wprowadza pan bohaterów-emocje – Troski, Wspomnienia, Gniew?

Pisząc „Kapselka”, zastanawiałem się, co młodego czytelnika może najbardziej w życiu obchodzić. Oczywiście możemy to spłaszczyć i powiedzieć, że malca w takim wieku obchodzi głównie nowa gra, ale ja się z tym nie zgadzam. Dość dobrze pamiętam swoje dzieciństwo, z wieloma szczegółami. To są niezatarte wspomnienia, nawet z najmłodszych lat. Starałem się więc odwołać do siebie z tamtych lat. Mnie najbardziej obchodziło to, co działo się wokół mnie, w rodzinie, a czego nie potrafiłem opisać. Takie wydarzenia wywołują strach, który młody człowiek
musi jakoś oswoić.

Dziecko staje czasami wobec sytuacji, których zupełnie nie rozumie. W „Kapselku” jest to kłótnia rodziców. Natomiast sama opowieść jest w pewien sposób projekcją dokonaną przez malca, który, nie potrafiąc pojąć, co się wokół niego dzieje, bardzo intensywnie to przeżywa. To trochę tak, jakbyśmy nałożyli kołdrę na głowę i próbowali się uspokoić. Przenosimy się więc w fantastyczny świat. O tym m.in. jest „Kapselek”. Dla mnie to opowieść o dorastaniu do wewnętrznej siły, która pozwala radzić sobie emocjonalnie z życiem. Taki podręcznik, jak uniknąć depresji w wieku starczym.

„Kapselek” kształtuje inteligencję emocjonalną. Na poziomie fabuły i narracji łączy się działanie z przeżywaniem. Bohater działa i wie, co czuje.

Tak, ci bohaterowie-emocje są niby na zewnątrz głównej postaci, ale przecież wszystkie razem tworzą jej wnętrze. Jej wyobrażenia, emocje zostają sprowadzone do świata istniejącego, materializują się. Z jednej strony są nierzeczywiste, z drugiej realne. To jest ta zbieżność ze światem mitów i bajek, o którym rozmawialiśmy na wstępie.

E2rd

„Syndrom sztokholmski”

A dlaczego nie usunął pan czy nie spacyfikował Pitera, który może „sprawić łomot” Markowi? Autor może przecież wszystko. Dlaczego nie pokazał pan, że takie zachowanie Pitera nie jest OK , że samo założenie, że się wymusza szantażem „usługi” od innych, jest złe? Nie usuwają go także inni autorzy. Prawie syndrom sztokholmski – posuwając się do pewnej przesady, można odnieść wrażenie, że Piter zastraszył też autorów.

Nie wiem, z jakiego powodu miałbym go usunąć. Po to, żeby nie było zła w opowiadaniu?

Na przykład.

Ale przecież zło jest częścią naszego świata. Dlaczego mamić dzieci w bajkach, że jest inaczej? To się kończy jak w przypowieści o Buddzie. Poza tym idea bajki samej w sobie zakłada oswajanie emocji, również tych trudnych czy negatywnych. Gdyby przyłożyć „Dziewczynkę z zapałkami” do tego, co pani proponuje, trzeba by było wyciąć dwie trzecie tekstu.

Andersen może zmasakrować emocjonalnie, proporcje są przechylone w jedną stronę.

Andersen przez dziesięciolecia nikogo emocjonalnie nie zmasakrował. Kilka osób natomiast nauczył wrażliwości. Nie wydaje mi się, żeby opisywanie fundamentalnych dla człowieka emocji było złe. Jeżeli bohater musi się zmierzyć z czymś, co jest dla niego trudne, to ostatecznie dorasta. A czytelnik razem z nim. Oczywiście nie chciałbym popadać w dydaktyzm, bo organicznie nie znoszę literatury, która sprzedaje prawdy objawione, ale w moim przekonaniu dzieci są znacznie mądrzejsze, niż się nam wydaje, i nie musimy na siłę trzymać ich w złotych klatkach, bo w ten sposób nic się o świecie nie dowiedzą. To jest dopiero wirtualna rzeczywistość. Wydaje mi się też, że warto stawiać przed sobą wyzwania, a możemy chyba założyć, że rzeczy przyjemne są jednocześnie dość łatwe w przeżywaniu.

Dla niektórych nie są. Są tacy, którzy mają problem z dostrzeżeniem, że coś jest przyjemne, bo są przyzwyczajeni do życia w trudnościach. Dzieci też.

Myślę, że łatwo zauważyć, że coś jest przyjemne – to jest czysto odczuciowe. Trudniej w tym pozostać. Mierzenie się z trudnościami przez bohatera, poza tym, że jest atrakcyjne fabularnie, daje też szansę na pokazanie czytelnikowi, że zło musi nie dominować, ale można je zwyciężyć.

W pana odcinku nie zwycięża.

W moim odcinku nie zwycięża, bo bohater jest na początku drogi. Marek ma problem, a jego przyjaciel E2rd stara się mu pomóc. Porywa go więc w miejsce, w którym znajdą rozwiązanie. Niespecjalnie przepadam za cukierkowym światem. Dla mnie to mało ciekawa iluzja, a literatura, jak mało co, nie znosi fałszu. Świat jest dla mnie ciekawy dlatego, że tworzy go dychotomia. To ona jest przecież podstawą różnorodności, która przyciąga nasze spojrzenia. Możemy oceniać świat i jego poszczególne elementy zgodnie z naszym wyobrażeniem, ale to konfrontowanie się wartości nadaje im sens. Dobro jest dobrem także dlatego, że potrafi pokonać zło. Bez tego nie byłoby przecież tak doskonałe.

 


Kamil NiewińskiKamil Niewiński – Pewnie można by powiedzieć o nim wiele gdyby nie to, że sam niewiele o sobie mówi. Głównie dlatego, że w jego przekonaniu nie ma o czym gadać. Już lepiej książkę przeczytać. Tymczasem rzeczony autor z pokorą wróci do pisania o sprawach ciekawszych niż jego życie. Reasumując: Kamil Niewiński jest pisarzem i scenarzystą, autorem powieści dla młodego czytelnika pt. „Kapselek”.