Babo chce

CICHA REWOLUCJA. Pierwsze lektury samodzielnie czytane.

Artykuł ukazał się w 5. numerze FIKI.

Tekst: Agata Hołubowska

Książki pomocne w nauce czytania metodą Domana.

Już prawie pięćdziesiąt lat minęło od momentu, w którym Glenn Doman przedstawił szerszemu gronu “cichą rewolucję”. Sam uczynił to w bezgłośny sposób – poprzez książkę. Tworzył ją nocą, w zaciszu własnego domu. Początkowo nikt się nie spodziewał, a już najmniej autor, że istotnie wywoła burzę, która rozprzestrzeni się na dziesiątki krajów rozrzuconych na kilku kontynentach. Pięćdziesiąt lat właśnie mija od momentu, w którym po raz pierwszy zaczęto uczyć czytać małe dzieci na szerszą skalę…

Mowa o książce “Jak nauczyć małe dziecko czytać” Glenna i Janet Domanów. Zarówno powstanie tej publikacji, jak i samej metody początkowo nie było wcale oczywiste. Jak to często w życiu bywa, o losach rewolucji zadecydował przypadek. Autor pracował w The Institutes for the Achievement of Human Potential, gdzie badał dzieci z uszkodzeniami mózgu. Lata doświadczeń doprowadziły go do wniosku, że nawet jeśli jedna półkula mózgu jest uszkodzona, to druga przejmuje jej funkcje i nic nie zakłóca intelektualnego rozwoju dziecka. Ba, bywa że taki człowiek znacznie szybciej się rozwija niż jego rówieśnik z całkowicie zdrowym mózgiem. Doman zadał sobie proste pytanie: “Co dolega zdrowym dzieciom?” Okazuje się, że ich bolączką jest brak odpowiedniej stymulacji, która wykorzystywałaby możliwości mózgu. Krzywdząca jest tu opinia dorosłych o dzieciach mówiąca o tym, że dzieci są „głupiutkie” i na naukę przyjdzie czas w szkole. Nic bardziej błędnego! Gdy dziecko idzie do szkoły, na wiele rzeczy jest już za późno, bo właśnie mija czas, w którym mózg jest najbardziej elastyczny i chłonny. Komórki nieużywane zanikają, a wraz z nimi możliwości przyswajania wiedzy. Do szóstego roku życia dzieci mają największą szansę na usprawnienie mózgu i powiększenie potencjału intelektualnego, później już jest tylko gorzej… Jest takie powiedzenie: „Dziecko rodzi się inteligentne, a potem idzie do szkoły”. Abstrahując od jakości systemu szkolnictwa i tego, co placówka “edukacyjna” może z talentem i kreatywnością zrobić, fakt pozostaje faktem, że pójście do szkoły zbiega się w czasie z tzw. apoptozą, czyli oczyszczeniem mózgu z nieużywanych neuronów.

Wczesna nauka (nie tylko czytania) może sprawić, że tych neuronów pozostanie więcej, a zatem i możliwości mózgu poszerzą się. Jak pisze Doman, to co trafi do mózgu dziecka w ciągu pierwszych ośmiu lat od momentu przyjścia na świat, najprawdopodobniej zostanie tam do końca życia.

Dowodem na to są np. piosenki, wiersze czy wyliczanki, które pamiętamy z przedszkola. Czytanie jest taką samą czynnością mózgu (czy też zdolnością czuciową, jak to nazywa Doman), jaką jest rozumienie mowy. A przecież rozumienia mowy nikt nie uczy! Trzeba więc tylko we właściwym czasie podsunąć odpowiednie materiały i na tym właściwie rola rodziców się kończy. Gdyż później… dzieci radzą sobie już same. Doman zwraca uwagę, że podstawowym błędem wydawców książek dla dzieci jest zbyt mała czcionka. Gdyby nie to, pewnie więcej dzieci i w krótszym czasie nauczyłoby się czytać. Ale „koń jaki jest, każdy widzi” i nie ma o co tutaj kruszyć kopii. Musimy poradzić sobie inaczej.

Do nauki czytania globalnego (tak nazywa się metoda Domana) potrzebne są przede wszystkim wyrazy napisane czerwoną czcionką na pasach kartonu o szerokości 10 cm. Litery początkowo powinny mieć wysokość 8 cm. Dlaczego takie duże i dlaczego czerwone? Kolor ma zwrócić uwagę dziecka, zaś wielkość liter ma być dostosowana do niewykształconego jeszcze narządu wzroku. Należy przygotować kilka zestawów po 5 kart i pokazywać dziecku 3 razy dziennie w szybkim tempie. (Dokładny opis metody, z dostosowaniem do wieku dzieci od 7 miesięcy do 6 lat oraz poszczególne jej etapy znajdą Państwo w książce). Z czasem można zmniejszać czcionkę i dodawać wyrazy, tworząc wyrażenia dwu-, trzy, czterowyrazowe etc., aż dojdziemy do książek. I tutaj właśnie zaczyna się problem. Doman zaleca tworzenie książek własnym sumptem w domu. Taka książka miałaby na jednej stronie zawierać wyraz, a na drugiej (po przewróceniu karty) ilustrację do niego. Pierwsze takie “publikacje” powinny być dużych rozmiarów. Z czasem można zmniejszać czcionkę, aż osiągnie ona wysokość 2 cm. Gdy komuś brakuje inwencji twórczej, to może przerabiać już gotowe teksty, np. przepisując je i korzystając z ilustracji zawartych w książce. Doman jest optymistą i zakłada, że takie rzeczy będą bardzo interesowały małych czytelników. Ale co zrobić, gdy stanie się inaczej lub gdy zwyczajnie nie mamy czasu na taką radosną twórczość?

Z pomocą mogą przyjść książki dostępne na polskim rynku wydawniczym. Choć nie odpowiadają one do końca kryteriom twórcy „cichej rewolucji”, to na piątym etapie nauki czytania (polegającej na samodzielnym czytaniu) mogą okazać się przydatne. Mimo że prawie niemożliwością jest znaleźć książki, w których tekst do danej ilustracji znajdowałby się na poprzedzającej rozkładówce, to można czytać, zakrywając obrazek i pokazując go po przeczytaniu podpisu. Chciałabym przyjrzeć się kilku książkom, które mogą okazać się bardzo przydatne w procesie nauki czytania małych dzieci.

Ciekawe pozycje wydało poznańskie Wydawnictwo Zakamarki. Najciekawsza z interesującego nas tutaj punktu widzenia wydaje się być seria niewielkich kwadratowych książeczek o Maksie, jak np. “Pieluszka Maksa”, “Wózek Maksa”, “Auto Maksa”, “Nocnik Maksa”, “Piłka Maksa” etc. (Barbro Lindgren, il. Eva Eriksson). Część z nich ma twarde kartonowe karty, część zwykłe kartki. Te pierwsze na pewno będą bardziej praktyczne dla młodszych dzieci. Ale to te z cienkimi kartkami spełniają najwięcej „domanowskich” wymagań. Otóż po otwarciu książki na jej lewej stronie znajduje się krótki tekst zaczynający się od słów: “Patrz – Maks!” i dalej “Patrz – auto (pieluszka, nocnik etc.) Maksa!”, zaś po prawej ilustracja. Przy zakryciu ilustracji powodujemy, że nasz mały czytelnik pozostaje tylko z tekstem napisanym dość dużą czcionką na białym tle, który zawiera nie więcej niż cztery słowa. I właśnie o to chodzi! Kartonowe książeczki mają tę wadę, że tekst znajduje się pod obrazkiem, więc trudniej jest go zakryć. Pozostałe cechy są takie same jak w drugiej formie serii o Maksie.

Na uwagę zasługuje seria książek autorstwa Anny-Clary Tidholm, w skład której wchodzą “Jest tam kto?” oraz “Gdzie idziemy?”. Obie mają kartonowe strony. Ich budowa jest podobna: na lewej stronie biała płaszczyzna z dwoma (zazwyczaj) wersami krótkiego tekstu, a na prawej ilustracja, zaś kolejną rozkładówkę wypełnia ilustracja z dwoma wierszami tekstu u dołu każdej strony. Zdecydowanie bardziej interesują nas te białe karty, które także ze względu na oszczędność tekstu, dużą i pogrubioną czcionkę będą się świetnie nadawały do piątego etapu nauki czytania metodą Domana.

Babo chce, Binta tańczy i Lalo gra na bębnie (Eva Susso, il. Benjamin Chaud) to książki, które zainteresują nas z innego powodu: zawierają dużo równoważników zdań i wyrazów dźwiękonaśladowczych. To spowoduje, że czytelnik stawiający pierwsze samodzielne kroki w literackim świecie nie będzie miał problemu ze zrozumieniem tekstu. Brak zrozumienia, jak wiadomo, prowadzi do znudzenia, a to zaś może mieć fatalne skutki dla naszej misji nauczycielskiej. Dlatego też tak istotny jest dobór odpowiednich lektur na samym początku i przestrzeganie zasad Domana.

Kolejna ciekawa seria to małe kartonowe książeczki o Eli i Olku stworzone przez Catarinę Kruusval (Ela i Olek bawią się / jedzą / kąpią się / jeżdżą). One z kolei mogą uczyć czytania kontekstowego, gdyż na lewej stronie znajdziemy przedmiot z podpisem pod obrazkiem, a na prawej tę samą rzecz w użyciu przez Elę lub Olka. (Zdarza się inaczej – wtedy warto z dzieckiem znaleźć “wspólny mianownik” dla obu obrazków). Taka konstrukcja książki ma tę zaletę, że uatrakcyjnia “zwyczajne” czytanie i może także z łatwością zaangażować rodziców.

Jeśli już o Eli mowa… – jest ona również bohaterką nieco większych książek dla ciut bardziej wprawnych małych czytelników. Tutaj znajdziemy cztery tytuły: “Piłka Eli”, “Ubranka Eli”, “Ela na plaży” i “Kwiaty od Eli”. I znów obrazek (nota bene przecudnej urody), a pod nim tekst składający się zazwyczaj z jednego zdania (zdarzają się dwa i trzy również). W tym przypadku czeka nas więcej pracy z przykrywaniem ilustracji, chyba że nasze dziecko jest już na tym etapie, że tego nie potrzebuje. Najważniejsze są trzy cechy: brak przeniesień, duża czcionka i białe tło. Kolejnym krokiem naprzód może być seria przygód świnki Meli… Ale wtedy… chyba nie będziemy już potrzebni.

Wymieniłam tutaj książki tylko jednego wydawnictwa. Subiektywny mój wybór podyktowany jest m.in. dobrą jakością edytorską, urodą ilustracji i treści, a także stosunkowo dużym wyborem tytułów. Nie oznacza to wcale, że nie ma innych książek, które byłyby pomocne w nauce czytania globalnego. Są, oczywiście że są! Tylko czasem trudniej je znaleźć… Zachęcam do własnych poszukiwań