Siedzę, piszę, jestem dzieckiem i kropka

Wywiad z Maliną Prześlugą

Rozmawia Karolina Błachnio

Matriksy

Zestawianie dużego z małym i ich różnych perspektyw – tak chyba pani robi, gdy tworzy światy. Perspektywa pchły i perspektywa psa w „Majce i Bajce”; perspektywa włosa i bibliotekarza w „Bajce o włosie Patryku”; wreszcie w „E2rdzie” – Marek i E2rd mniejsi od litery, gdy są wewnątrz podręcznika, i dużo więksi od książki, gdy już znajdą się w realu. Do tego jest jak w „Matriksie”. To znaczy każdy bohater ma swój świat, z innymi punktami odniesienia. I tak jak to w matriksie – można odnieść wrażenie, że przestrzeń „wewnątrz” (np. książki czy na głowie bibliotekarza) jest o potęgę bardziej obszerna, niż wydaje się z zewnątrz. Nagle odkrywamy dodatkowe kilometry kwadratowe, pokoje, sieci rozległych podziemi – dosłowne i symboliczne. Całe oddzielne kosmosy. Podobno takie kształtowanie przestrzeni jest metaforą istnienia podświadomości, tak mówią naukowcy. Pod tym, co widzialne, kryje się to, co niewidzialne, nieświadome. Po co pani te matriksy? I co w nich podświadomego z Maliny Prześlugi?

Bardzo interesujące pytanie, nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. Moje fikcyjne światy konstruuję intuicyjnie i bez odgórnego uzasadnienia, to raczej bohater mnie w nie prowadzi, zatem na pewno jest w nich sporo z mojej podświadomości. Pociąga mnie dualizm rzeczy, lubię myśleć o świecie na sposób fantastyczny – że wszystko ma swoją ukrytą drugą naturę. W przypadku ludzi to kwestia oczywista i udowodniona, ale nadawanie takiej podwójności przedmiotom, zjawiskom, miejscom czy zwierzętom jest przekraczaniem granicy realizmu i otwarciem się na myślenie magiczne.

A myślenie magiczne, niezwykle bliskie dzieciom i opierające się głównie na wyobraźni, doskonale oddziałuje na pisanie. Już jako dziecko uwielbiałam tworzyć sobie alternatywną rzeczywistość, w której, na przykład, to, co mam za plecami i czego nie widzę, znika lub zmienia się, a gdy się odwrócę, błyskawicznie wraca na swoje miejsce. Wierzyłam, że zmysły nas oszukują, że w moich oczach kolor czerwony albo kształt drzewa są zupełnie inne niż w oczach kogoś innego – że to, co się jawi, pojawia się wyłącznie dla mnie, igra ze mną i zwodzi, a moim prywatnym zadaniem jest odkryć prawdziwą naturę rzeczy, dokopać się do jakiejś utajonej prawdy.

Jednym z moich ulubionych pomysłów na fabułę jest ten z powieści „Nigdziebądź” Neila Gaimana – tam zupełnie zwyczajny i nudny Londyn skrywa pod sobą drugi, całkiem inny, przerażający i magiczny świat. I mechanizmy rządzące realnym światem tak naprawdę służą temu drugiemu, przez co przestają być błahe i banalne. Każdy z nas ma w sobie taki ukryty świat, objawiający się w snach, odruchach lub skrajnych emocjach. Dotykanie tej skrywanej natury jest z jednej strony drogą do lepszego poznania siebie, z drugiej natomiast pozwala zdystansować się do świata, zobaczyć go w nowy sposób, a tym samym dostrzec więcej. Nawet jeśli to „więcej” jest wytworem fantazji – w takim pogłębionym świecie żyje się po prostu ciekawiej, pełniej. A o to chyba chodzi.

„Wierzyłam, że zmysły nas oszukują, że w moich oczach kolor czerwony albo kształt drzewa są zupełnie inne niż w oczach kogoś innego – że to, co się jawi, jawi się wyłącznie dla mnie, igra ze mną i zwodzi, a moim prywatnym zadaniem jest odkryć prawdziwą naturę rzeczy, dokopać się do jakiejś utajonej prawdy.”

PIT-y i pity

Pani bohaterowie czują autentyczną niechęć do bycia dorosłymi, a normy świata 18+ mają w dużym poważaniu. Lub jest on im obojętny. Nie jest to bunt, raczej wynika to z chęci realizacji tego, co się chce. Marek uważa, że lepiej być rozjechanym przez nabazgrolonego motocyklistę niż być dorosłym i nosić krawat. Ziuzia woli grać w szkolnej sztuce krzak niż śpiącą królewnę, bo to nudna dla niej bohaterka bajki, a PIT-y w świecie tej 7-latki stają się pitami – robaczkami, których idzie szukać na podwórku. Jako pisarka jest pani mocno zakorzeniona w dziecięcym rozumieniu świata, w dziecięcym egocentryzmie. W perspektywę swoich nieletnich bohaterów wchodzi pani do końca, widać to w narracji. No jakby tych książek dorosły nie pisał. (śmiech) Czy lubi pani być dorosła?

Mówiłyśmy przed chwilą o podwójnej naturze – myślę, że najprostszy podział mojej natury to właśnie ja-dorosła i ja-dziecko. Nie uważam, że świat dorosłych jest nudny i nieinteresujący, piszę także dla nich (napisałam sześć dramatów dla dorosłych, siódmy w przygotowaniu), jednak w dorosłą rzeczywistość – tę realną i tę na papierze – wpisany jest pewien ciężar. Prawa w dorosłym świecie mają nierzadko wymiar ostateczny – wszystkie decyzje niosą za sobą konsekwencje, każde odejście od normy wiąże się z ryzykiem poniesienia kary lub odsunięcia na boczny tor. Jako dorośli posługujemy się schematami, oswojonymi mechanizmami, które ułatwiają nam poruszanie się w granicach ustalonych zasad, bowiem każde działanie zdaje się być wartościujące – coś nam daje lub zabiera.

Dorosła zabawa często kończy się ciężkim kacem. Dziecięca zabawa kończy się, bo zaczyna się inna zabawa. I tu jest zasadnicza różnica. Pisanie dla dzieci uwalnia mnie na chwilę od tego jarzma odpowiedzialności za świat, za siebie, za wszystko, co robię. Udało mi się w jakiś szalony sposób uchować tę dziecięcą optykę i z przyjemnością oddaję się patrzeniu na świat okiem siebie-dziecka. Dziecko jest skupione na sobie, w ten dobry i niekrzywdzący nikogo sposób – wszelkie jego działania i obserwacje wynikają z niego samego – nie zna jeszcze żelaznych praw rządzących światem, więc stosuje własne. To taka moja utopia, azyl, w który uciekam i który doskonale mnie usprawiedliwia – przecież skoro siedzę i piszę, nie będę myślała o spłacie kredytu, nie będę rozliczała PIT -ów, nie będę pamiętała o umówionej wizycie lekarskiej, w tych małych chwilach nie będę ponosić odpowiedzialności za własną dorosłość – bo teraz siedzę, piszę, jestem dzieckiem i kropka.

Brzydkie słówka

Jednocześnie wprowadza pani słowa, które mogą być nie do końca „dla dzieci”. W sztuce „Dziób w dziób” mamy eksperymenty słowne: „kociokwik średniowiecza”, „podziobało cię?”, „wyćwirtalaj”. Puszcza pani oko do dorosłych, czy po prostu lubi zabawę leksyką? No i czy nikt pani nie zarzucił, że „demoralizuje” dzieciaki językiem?

Ja się cholernie cieszę, że moim ojczystym językiem jest polski. Nasz język jest tak złożony i bogaty, że żal nie korzystać! Część z moich tekstów była tłumaczona na francuski i angielski, i właśnie te moje neologizmy sprawiały tłumaczom najwięcej problemów – a to dowód na to, że nasz język jest wyjątkowy. Nie jestem wielką fanką dbałości o poprawną polszczyznę, bo język przede wszystkim musi być żywy. To bohater sam w sobie, który nie tylko opisuje rzeczywistość, ale często ją ustanawia. Dlatego używam go i przekształcam na miarę potrzeb, bo to nie ja służę jemu, ale on mnie. I takiemu spojrzeniu na język hołduję: jeśli jest możliwość przekształcenia brzydkich wulgaryzmów w język czysto ptasi, to to robię, bo przeklinanie ma w sobie ogromny ładunek emocjonalny i nie warto z niego rezygnować z góry, a jedynie robić to mądrze i twórczo. Poza tym całe to moje słowotwórstwo pojawia się jakby obok pisania i mimowolnie, to znaczy nie koncentruję się na nim, nie staram się wymyślać gier słownych dla samego efektu, one po prostu służą mi do konstrukcji konkretnego świata i budowania postaci. Moi bohaterowie tak gadają, całą odpowiedzialność mogę zrzucić na nich. Bo język dla samego języka nie istnieje, język musi stwarzać. Tyle pamiętam ze studiów kulturoznawczych, bardzo praktyczna to wiedza.

„Pisanie dla dzieci uwalnia mnie na chwilę od tego jarzma odpowiedzialności za świat, za siebie, za wszystko, co robię. Udało mi się w jakiś szalony sposób uchować tę dziecięcą optykę i z przyjemnością oddaję się patrzeniu na świat okiem siebie- -dziecka.”

dom

Zwierzaki i robaki

W pani twórczości mamy cały zwierzyniec, dużo owadów. Komara, pchłę, kotka, psa, robaczki łazienkowe. Dlaczego w „E2rdzie” nie ma ani jednego robala, ani jednego zwierzaka?

„E2rd” to specyficzna sytuacja twórcza. Nie ja go stworzyłam, nie ja opisałam jego pierwsze przygody, zostałam jedynie zaproszona do już istniejącego świata i musiałam się z nim uporać po swojemu. Akurat tym razem robale nie przyszły mi z pomocą. Na szczęście jednak Marysia Wojtyszko w jednym z kolejnych rozdziałów umieściła niesporczaka, żyjątko, które fascynuje mnie od dawna, mam nawet w planach namalować je na płótnie. Tym samym Marysia załatwiła za mnie moją własną, owadzią obsesję. Lubię pisać o owadach, bo są tak niewielkie, że na co dzień nie zwracają na siebie niczyjej uwagi. Są jak nieodkryte żyły złota, nic tylko brać pod lupę i pisać. Bardzo lubię sięgać po postaci niejednoznacznie piękne, o kontrowersyjnym statusie. Owady takie są – trochę obrzydliwe, trochę się ich boimy, a z drugiej strony fascynuje nas ich różnorodność i możliwości.

 


Malina PrześlugaMalina Prześluga – dramatopisarka, pisarka. Jej dramaty wystawiane są w teatrach lalkowych i dramatycznych w całej Polsce. Autorka książek dla dzieci, m.in. „Ziuzi”, która otrzymała tytuł Książki Roku 2013 Polskiej Sekcji IBBY. Laureatka Medalu Młodej Sztuki 2012, a także wielu nagród i wyróżnień w Konkursie na Sztukę Teatralną dla Dzieci i Młodzieży organizowanym przez Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu.