WŁÓŻ RÓŻ

Tekst ukazał się w 4. numerze FIKI

Tekst oraz foto: Karolina Machowicz, www.pajdokracja.com, www.petitpompon.com
Opracowanie plastyczne: Katarzyna Kucharska

Miało być podsumowanie – bo koniec roku szkolnego i początek wakacji, bo Pajdokracja odwieszona na spalony słońcem, drewniany kołek, dojrzewająca swej drugiej, jesiennej edycji, bo lato rozpędzone twórczy chaos generuje i umożliwia… Miało być beztrosko, pachnąco i różowo… ale wpadł mi w ręce egzemplarz “Wysokich Obcasów” z 2 lipca br.

Beztroska zniknęła, zapach sfermentował. Jedynie róż trzyma się nieźle, bo też o niego poszło.

W dużym skrócie: w internetowej reklamie popularnej za oceanem marki odzieżowej J.Crew roześmiana mama, patrząca w równie roześmianą twarz swojego pięcioletniego syna, trzyma w dłoniach jego stopy. Wizerunek pomalowanych różowym lakierem paznokci chłopca wywołał natychmiastowy oddźwięk wśród środowisk konserwatywnych. Twórczyni kampanii (nota bene uwiecznionej na wspomnianych zdjęciach z własnym dzieckiem) zarzucono – tutaj wersja najmniej przebierająca w słowach – “krzykliwą propagandę” oraz “promowanie transseksualności wśród dzieci”. Stąd już tylko krok do stwierdzenia, że u źródeł wszelkiej niejednoznaczności genderowej leżą dziecięce poszukiwania, badanie rzeczywistości i własnego wpływu na jej kształtowanie… Oczywiście, środowiska liberalne nie pozostały dłużne i podjęły dyskurs, udowadniając (przy aktywnym udziale specjalistów z zakresu psychologii klinicznej), iż identyfikacja płciowa jest generowana z wnętrza, a czynniki zewnętrzne nie wpływają na jej kształtowanie. Cytując autorkę relacji: “zabawa żołnierzykami przez dziewczynki, a lalkami Barbie przez chłopców nie może wpływać na ich orientację seksualną”. Zainteresowanych szczegółami odsyłam do źródła – K. Marszał-Norsworthy, Afera o różowe paznokcie, “Wysokie Obcasy” nr 26 (629).

Polska to nie Ameryka, nie ma się czym emocjonować… Pewnie dlatego, że ostatnie pokolenie chłopców, którym zdarzało się jeszcze podczas podwórkowych zabaw miewać w nonszalancko niewinny sposób pomalowane paznokcie, jest już po trzydziestce…

Monolityczne pojmowanie kwestii gender, wychowanie we “właściwych” ramach, projektowanie poprawnie skrojonych i pasujących do całości elementów układanki. Żadnych niespodziewanych i niepożądanych przesunięć i niejasności. Kartki okolicznościowe, piżamki, piórniki, umysły po dwóch stronach niebiesko-różowej wyraźnej granicy, której przekraczanie jest tak niebezpieczne, że nawet nie do końca wiadomo, czym grozi…

Przykładów z własnego podwórka kilka. Różowe kalosze na nogach chłopca, prowokujące kilkulatki do wygłaszania zdecydowanych poglądów na tematy związane z płcią i tożsamością. Popisy czteroletniego tancerza i aktora, o wybitnej wprost dykcji i koordynacji ruchów, mimo tego wprawiające niewtajemniczonych widzów w zakłopotanie, bo wykonywane w maminych butach i sukience siostry. Przydługie włosy ucznia, z powodu których wciąż na nowo podejmowana jest – zarówno przez dzieci, jak i dorosłych – kwestia jego tożsamości płciowej.

Z takiej atmosfery wyrastają istoty wykazujące z góry określone (zaprogramowane) reakcje na pewne zjawiska i bodźce, bardzo już wcześnie zarażone “różową chorobą”. Ulubiony (?) kolor dziewczynek stał się dla chłopców synonimem pejoratywnie kodowanego “zbabienia”. Ośmiolatkowie na warsztatach twórczych zareagowali gromkim “błłeeee, różowy” na pojawiający się na papierze fotograficznym efekt zabawy ze światłem, skądinąd uwarunkowany kolorystycznie składem chemicznym używanego podłoża.

Z drugiej strony, dziewczynki trudno było zmotywować do używania czarnej i granatowej barwy podczas warsztatowej zabawy światłem i kolorem, jak gdyby ich istnienie w naturze zostało zastąpione nieistnieniem w kulturze… Przynajmniej w tej, do której dzieci mają dostęp.

Być może daleka jest droga od zbulwersowanej Ameryki do eliminacji barw o konkretnej konotacji kulturowej z własnej przestrzeni twórczej/życiowej. Być może równie daleka od eliminacji “zbędnych” kolorów do eliminacji “zbędnych” elementów, wyznaczania granic dla tego co “normalne”, “moralne”, “właściwe”. Oby tak było. Oby mój niepokój dotyczył “tylko”(?) zahamowania w niektórych dzieciach naturalnej, nieskrępowanej spontaniczności poznawania, tworzenia, bycia.

Mam jednak przykre przeczucie, że to się nie skończy na buńczucznej awersji chłopców do różowego, że podłoże komunikatu jaki wysyła dorosła kultura masowa swoim niedorosłym odbiorcom, jest dużo bardziej złożone. Podtrzymywanie kategorycznego podziału na chłopięce i dziewczęce, na ładne i brzydkie, właściwe i niewłaściwe nie wróży dobrze ani synowi przyjaciółki, namiętnemu performerowi „babskich” tańców, ani jego rówieśniczce, szczęśliwie, po uszy umazanej farbą podczas warsztatów, z którym to widokiem jej opiekunowie nie bardzo byli w stanie się uporać (głównie mentalnie, w końcu dziewczynki się nie brudzą…).

Antidotum na ten podział, który – dla wielu niezauważalnie – stał się obowiązującym i powszechnym, zapewne nie jest ani łatwe do znalezienia, ani proste do realizacji.

Na ukojenie prywatnych niepokojów, jako matka chłopca, wymyśliłam inicjatywę “Włóż Róż!”. Pośród bogatej palety barw w szafie mojego syna znajduje się także kilka ubrań w kolorze różowym. Przestał już mówić, że to kolor tylko dla dziewczyn. Cieszę się.

Może to pierwszy krok do tego, aby w przyszłości nie przyjmował bezmyślnie różnych sądów tylko dlatego, że są “powszechne”, “właściwe”, “normalne”, ale żeby z otwartym sercem i umysłem czytał świat wokół siebie i w pełni w nim uczestniczył.

Być może przesadzam, łącząc postać amerykańskiego chłopca o pomalowanych różowym lakierem paznokciach z przyszłością mojego syna.
Być może nie.