Wspólna wibracja

Tekst: Wojciech Morawski
Ilustracje: Monika Grubizna

Jestem muzykiem komputerowym wykonującym muzykę, która mieści się w gatunkach takich jak ambient i drone. W dźwięku interesuje mnie głównie statyka. Czyli szeroko rozumiane „niedzianie się”, które ma miejsce podczas słuchania. Muzyka bez rytmu i bez melodii, która ze względu na specyficzne jakości angażuje uwagę słuchacza i pomimo tego, że pozornie „nic się nie dzieje”, to coś jednak się wydarza. Ważne jest dla mnie tworzenie miękkich, delikatnych i onirycznych pejzaży dźwiękowych, których różnorodność doświadczana jest niekiedy na granicy słyszalności.

Pomijając jakości dźwiękowe wykonywanej przeze mnie muzyki, bardzo odpowiada mi sytuacja skupienia, którą ona wytwarza. Podczas wsłuchiwania się w nieokreślone, powoli rozwijające się struktury dźwiękowe, zaczynamy słuchać samej wibracji. Zasłuchujemy się coraz bardziej i bardziej, aż do momentu, w którym dźwięk zaczyna przypominać falę rozgrzanego powietrza co chwilę zniekształcającego oglądany przez nas widok lub silny wiatr, który z jednej strony ogłusza, z drugiej – sam jest dźwiękiem.

Od kilku miesięcy występuję w spektaklu „Śpij” Teatru Baj, przygotowanym dla dzieci nawet kilkumiesięcznych, do którego również napisałem muzykę. Teatrem dla najnajmłodszych interesuję się już od kilku lat. Miałem okazję widzieć wiele przedstawień z Polski, Niemiec, Włoch, Danii, Austrii oraz innych europejskich krajów, sporo z nich również ocierało się o eksperymenty z pogranicza sztuk performatywnych. Dlatego zaczynając pracę nad spektaklem, wiedziałem, co mnie na tym polu interesuje i co chciałbym podczas tej realizacji osiągnąć. W teatrze dla dzieci, dziedzinie niezwykle odległej od cyfrowych form syntezy dźwięku i sztuki przetwarzania sygnału, znalazłem to, co mnie w muzyce najbardziej fascynuje: prostotę, skupienie, brak stereotypów odbiorczych i z góry założonych sądów dotyczących tego, czym muzyka jest, a czego nią nazwać już nie można.

Praca z dziećmi to każdorazowo wspaniałe doświadczenie. Sytuacje nigdy nie są powtarzalne, a sami widzowie to grupa mocno nieprzewidywalna. Nigdy nie wiadomo, co zainteresuje ich najbardziej. Nie chcę przez to powiedzieć, że spektakle dla dzieci ze względu na nieprzewidywalność samego odbiorcy nie muszą posiadać scenariusza czy szkicu scenicznych działań. Przeciwnie. Z gruntu można założyć, że pewne sytuacje dźwiękowe, ruchowe lub układ kolorystyczny spotkają się z zainteresowaniem czy nawet ekscytacją widzów. Nieprzewidywalność zawiera się raczej w sytuacjach bardziej jednostkowych – konkretnych reakcjach poszczególnych dzieci, ich interakcji z aktorami bądź muzykiem oraz często bardzo aktywnych i spontanicznych formach słuchania i doświadczania muzyki, dalekich od naszego dorosłego odbioru dźwięku. Gdy gram, wspólnie z aktorami i publicznością staram się wejść w wibrację, być jak membrana, która odbiera sygnały z widowni i rozwibrowuje się pod wpływem zachowań widzów. Podczas wykonywania muzyki na żywo trzeba być niezwykle uważnym – niekiedy szeleszczący worek lub jeden zbyt głośny dźwięk może przestraszyć, zaniepokoić, czy nawet doprowadzić do płaczu małego widza, dlatego nieustannie słuchamy się nawzajem.

Taki stan rzeczy sprawia, że bardzo trudno popaść w rutynę obecną w innych praktykach scenicznych czy estradowych. Dobrze wyuczona solówka, świetna mina, poza lub kostium w żadnym wypadku nie gwarantują powodzenia. Część widzów może uznać muzykę za zbyt głośną, a minę i kostium – za przerażające. W tego rodzaju teatrze kluczowa jest relacja z widzem, która staje się podstawą wszystkich działań muzycznych i ruchowych. Bycie razem, wsłuchanie się w siebie wyprzedzają wszelkie formy stwarzania. Fantastyczne jest to, że w spotkaniu z niemowlęcą publicznością właściwie nie ma miejsca na ambicjonalne podejście do wykonywanej przez siebie czynności. Jakość mojej gry, jej techniczna precyzja, dynamika stoją na drugim miejscu w stosunku do wibracji, rezonansu, który wywołują. Trzeba grać nie tyle dobrze lub źle, co właściwie i odpowiednio – zależnie od pory dnia i grupy wiekowej. Nie znaczy to oczywiście, że za każdym razem gram co innego, jednak rozkład akcentów, tempo i dynamika nieustannie fluktuują.

W spektaklach dla najnajów muzyka schodzi na poziom fenomenu dźwięku. Chcę przez to powiedzieć, że dzieci doświadczają raczej samego dźwięku (barwy, brzmienia, głośności), a nie muzyki rozumianej jako przetworzenia kolejnych tematów zwieńczone codą. Głośny oddech lub dmuchanie nosa są dla dziecka równie fascynujące jak dźwięki emitowane przez najbardziej skomplikowane i subtelne instrumenty wypracowane w toku rozwoju naszej cywilizacji.

W teatrze dla najnajów można sobie pozwolić na wiele sonicznych eksperymentów – na szukanie muzyki tam, gdzie pozornie jej nie ma, czyli de facto na to, czym się na co dzień zajmuję, gdy komponuję dla dorosłych. Wiele pomysłów muzycznej awangardy lat 60. (jak chociażby skupienie się na wszelakich dźwiękach możliwych do wydobycia z instrumentu, nie tylko poprzez tradycyjne granie, ale np. skrobanie i pukanie w pudła rezonansowe, szarpanie strun fortepianów, postrzeganie muzyki w kategoriach jej faktury czy koloru) bardzo dobrze sprawdza się podczas pracy z najmłodszą publicznością. Podobnie jak czerpanie z osiągnięć muzyki konkretnej, wykorzystującej w kompozycjach realne dźwięki czy wręcz odgłosy przyrody lub miasta.

Z jednej strony świeżość słyszenia świata, z drugiej – niesamowite skupienie, jakie można dostać od dzieci sprawiają, że praca z nimi jest rewelacyjnym doświadczeniem. Można pokusić się nawet o stwierdzenie, że jest to w pewnym sensie publiczność idealna, nieograniczona kulturowym kaftanem gustu muzycznego, tego, co w danej kulturze jest dźwiękowo akceptowalne; publiczność bez uprzedzeń, która odbiera muzykę pozarozumowo – jako wibrację przyjmowaną całym ciałem. Szczerość i otwartość, z jaką dzieci okazują emocje, sprawia, że nawet odczucia trudne, takie jak np. strach, stają się od razu przedmiotem komunikacji, przez co nie dzielą, nie izolują. Odpowiednio szybka reakcja ze strony wykonawców może zapobiec sytuacji, w której mały widz nie będzie w stanie dalej uczestniczyć w spektaklu.

Nieoceniona okazuje się tutaj również rola rodziców, którzy często umieją rozwibrować się wspólnie z dziećmi i pozwolić im na przeżywanie oraz doświadczanie dźwięków – na swobodne i spontaniczne reakcje ruchowe i wokalne, które tak wspaniale wzbogacają każdy spektakl. To także świetna okazja do odkrywania muzycznych fascynacji dziecka. Nieraz zdarzało się, że wśród widzów znajdowało się kilkoro maluchów, które przez całe przedstawienie nie odrywały ode mnie wzroku i słuchu i w całkowitym skupieniu doświadczały koncertu na gitarę, dzwonki, wodę, worek i miskę.

Wojciech Morawski – muzyk, kulturoznawca i twórca multimediów, kompozytor szeroko rozumianej muzyki elektronicznej, tworzy również kompozycje do przedstawień teatralnych dla dzieci i dorosłych w kraju i za granicą (www.wowojciechmorawski.wordpress.com)