Bajka o Owieczce, która ciągle się gubiła

Tekst: Malina Prześluga
Opracowanie plastyczne: Katarzyna Kucharska

Cześć. Jestem owieczką, mam na imię Owieczka i pochodzę z plastiku. To znaczy nie, pomyliłam się, jestem zrobiona z plastiku, a w środku z powietrza i tak naprawdę pochodzę z bożonarodzeniowej szopki. Niewiele stamtąd pamiętam, najbardziej Jezuska z dziurką w plecach, żeby trzymał się żłóbka. Jezusek był miły, mówił „ga ga ga”, „gu gu gu” i nie miał jeszcze zębów. Ale w szopce mieszkałam krótko, bo bardzo szybko się zgubiłam. Ja się w ogóle bardzo szybko gubię. Najdłużej to się gubiłam pięć sekund, bo wpadłam za szafkę i długo leciałam. Trochę mi się porysowało ucho od upadku, ale to nieważne, i tak się lubię.

No i właśnie o tym moim najdłuższym zgubieniu będzie ta historia. Bo ja za tą szafką byłam zgubiona ładnych kilka godzin! Na początku mi się nudziło i nawet krzyczałam: „Tu jestem! To ja, Owieczka, jestem za szafką!” Ale jak się ma w środku powietrze, to umie się krzyczeć tylko po cichutku, tak jak krzyczy mały wietrzyk. I się tak nudziłam i nudziłam, podrzucałam sobie kurz dla zabawy i wyobrażałam sobie, że to bożonarodzeniowy śnieg… Ale to też było nudne. I gdyby nie to gramolenie, to bym się zanudziła na śmierć. Aha, aha, bo ja nie powiedziałam jeszcze, że coś się gramoliło! Najpierw gramoliło się tak troszeczkę. Potem gramoliło się odrobinkę. Później gramoliło się bardzo, a na końcu to gramoliło się przeraźliwie. I się przeraziłam. A jak się wygramoliło, to nic nie powiedziało, tylko na mnie usiadło.

– Przepraszam – szepnęłam – ale chyba na mnie usiadłeś.
– Nieprawda – odpowiedziało to coś.
– Ale właśnie prawda, bo mi ciężko! – zawołałam głośniej, bo mi było ciężko.

A to coś tylko się poprawiło i mruknęło:

– Mi też jest ciężko.

Zapytałam, czy na nim też coś usiadło, ale chyba mnie nie usłyszał. I siedział dalej, a mnie znowu zaczęło się nudzić. Dlatego go troszkę ugryzłam, tak, żeby podskoczył, a jak podskoczył, to ja też skoczyłam – w bok – i byłam wolna.

– Cześć – powiedziałam – jestem Owieczka, a ty?
– A ja jestem Szczur.

Za szafką było ciemno, ale moje namalowane oczka są bardzo bystre i dlatego dokładnie przyjrzałam się Szczurowi. Był potargany i brudny, do pleców miał przyklejoną gumę do żucia, a do tego bardzo śmierdział. Zapytałam go, czy tutaj mieszka i poprosiłam, żeby krzyknął głośno (bo ja nie potrafię), że się zgubiłam. No i on krzyknął, tylko że na mnie.

– Zaraz cię zjem! – tak krzyknął. Bardzo się przestraszyłam i pomyślałam, że on nie jest dobry, bo nie powinno się zjadać nikogo, zwłaszcza, gdy ten ktoś jest z plastiku. Chciałam uciekać, ale przecież gdybym mogła uciekać, to już dawno bym uciekła i się znowu znalazła. A wujek święty Józef z szopki zawsze powtarzał, że gdy ktoś jest zły, należy go zapytać dlaczego.
– Dlaczego chcesz mnie zjeść? – spytałam.
– Bo tak robią złe, parszywe szczury, a ja jestem złym parszywym Szczurem.
– Ten, kto tak powiedział, powinien cię przeprosić – odpowiedziałam.
– Dlaczego?
– Bo nie należy mówić o nikim, że jest zły i parszywy.

Szczur spojrzał na mnie jednym okiem i wtedy zauważyłam, że ma tylko jedno oko. I zrobiło mi się go żal. Powiedziałam mu o tym, bo ciocia Marysia z szopki powtarzała, że należy mówić prawdę. Powiedziałam mu też, że nie powinien mnie jeść, bo jestem z plastiku i nic złego mu nie zrobiłam i że możemy wołać razem, żeby nas znaleziono, a wtedy Szczur się rozpłakał. Chciałam go pogłaskać, ale warknął na mnie i zamachnął się łapą. Pomyślałam, że musi być bardzo nieszczęśliwy. I zaraz sama poczułam się nieszczęśliwa i też się rozpłakałam, bo jestem bardzo wrażliwą Owieczką. Płakaliśmy sobie razem, a ja pomyślałam po chwili, że może już nigdy się nie odnajdę, dlatego zaczęłam płakać dużo głośniej niż Szczur.

– Ej, Owca, nie becz – powiedział Szczur i wydmuchał nos w łapę, a potem wytarł to o podłogę – nic ci nie zrobię, no.
– Wiem – zabeczałam – płaczę, bo mi smutno, bo może już nigdy nas nie znajdą!
– Na pewno nas nie znajdą – odparł Szczur i zamknął oko. – Tutaj zostaje się na zawsze.

I odwrócił się do mnie plecami. A wtedy moje bystre namalowane oczka zauważyły, że Szczur ma przy nodze… No właśnie – co? Jakby kawałek papierka. Gdzieś to już widziałam, tylko gdzie?

– Co to jest, to, co masz na nodze? – zapytałam Szczura.
– To pamiątka. Nieważna pamiątka – powiedział.

Bałam się troszkę, ale podeszłam bliżej. Na papierku było napisane „Made in China” i nagle wszystko mi się przypomniało!

– To jest metka! – zawołałam – Ty nie jesteś zły ani parszywy, ty jesteś pluszowy!
– Jaki? – zdziwił się Szczur.
– Pluszowy!
– Nie ma pluszowych Szczurów.

I to mnie zastanowiło, bo rzeczywiście, chyba nie ma pluszowych szczurów. A szkoda, bo byłyby śliczne. Piękne dwa ząbki, małe uszka, długi ogonek do zawijania na palec, gdy się zasypia… Długi ogonek… Ogonek…

– Hej, ty nie masz ogonka! – krzyknęłam, bo coś mi przyszło do łebka.
– No i co z tego – burknął Szczur.
– I nie masz dwóch ząbków!
– No i co z tego, ty też nie.
– Przecież ty nie jesteś Szczurem! Ty jesteś… pluszowym Misiem!

Szczur zerwał się na równe łapy i warknął:

– Co powiedziałaś?
– Że… jesteś… Misiem…
– Misiem? Ja? …Misiem! Stefanem! – zawołał Szczur, to znaczy pomyliłam się, Miś, i zaczął się kręcić w kółko – Stefan, Stefanek, Stefaneczek, Stefcio, Stefuluś, Stefaniunio! Jestem Misiem, pluszowym Misiem Stefanem!!!

Pluszowy Miś Stefan wziął głęboki wdech i wrzasnął:

– Ania! Anka, tu jestem! Aneczka! Ania!

I ja też krzyczałam: „Ania, Aneczka, Anka!”, ale po chwili pluszowy Miś przestał wołać i powiedział.

– Już ją tak wołałem. Nie usłyszała.
– Ale teraz będziemy wołać razem! To prawie dwa razy głośniej! – powiedziałam i znów zaczęłam krzyczeć – Ania! Anka! Aneczka!

Miś Stefan zamknął mi pyszczek łapą.

– I co? – spytał – mam się znaleźć taki parszywy, zły, śmierdzący i usmarkany, z gumą do żucia, bez oka? Ona mnie nie zechce.

Tym razem wiedziałam, o co powinnam spytać.

– Jak masz na imię?
– Stefan, przecież wiesz – mruknął Miś.
– A ja nie mam imienia. Jestem tylko Owieczką. W dodatku zadrapałam sobie ucho. Ale wiem, że Ania mnie znajdzie. Cały czas się gdzieś gubię, a ona zawsze mnie znajduje i jest wtedy bardzo szczęśliwa.
– Szczęśliwa z parszywego szczura?
– Znowu ci się pomyliło. Za długo tu siedzisz, Misiu. Wołaj ze mną: Ania! Aneczka! Anula!

Wołałam naprawdę głośno, aż dostałam chrypki, ale Stefan w końcu przyłączył się do mnie i wołaliśmy razem, prawie dwa razy głośniej. I Ania nas znalazła.

Stefan bardzo się wstydził, przepraszał, że śmierdzi, ale Ania wcale go nie słuchała, tylko pocałowała, powąchała i wrzuciła do pralki. Machałam mu, gdy wirował. A potem już wszystko było dobrze. Ania postawiła mnie na biurku i szeptała coś Stefanowi na ucho. Mnie nigdy nie szepcze, ale ja nie jestem pluszowa. Za to często zabiera mnie do szkoły. A najśmieszniejsze w tej całej historii jest to, że Stefan po wyschnięciu okazał się być różowy.

I jest z tego naprawdę, naprawdę dumny.