Travelling Didjeridoo

Tekst: Rafał „Ruff” Libner
www.myspace.com/travellingdidjeridoo
www.travellingdidjeridoo.blogspot.com
Ilustracje: Urszula Przyłucka

Sama nazwa instrumentu nie pochodzi od żadnego aborygeńskiego słowa, nie jest także onomatopeją, jak można by przypuszczać, ale pochodzi od irlandzkiego wyrażenia „Dudaire Dubh”, znaczącego dosłownie „czarny trębacz”. Słowo to po raz pierwszy pojawiło się w druku w 1926 roku. Wśród Aborygenów północnej Australii istnieje wiele nazw tego instrumentu, najbardziej popularną z nich jest “yirdaki” wywodząca się z plemienia Yolngu. Inną popularną nazwą jest “mago”. Gwoli ścisłości yirdaki (yidaki) i mago różnią się nieco kształtem i brzmieniem, ale obydwa można potocznie nazwać didjeridoo, didgeridoo, didjeridu czy w skrócie: didj lub didge – przyjęło się wiele form pisowni.

Istnieje szereg mitów i opowieści o powstaniu didjeridoo, oto pochodząca z Terytorium Północnego historia Yidakiego:

Yidaki (mit z Północy)

Wojownik Yidaki wracał z polowania z kangurem przewieszonym przez ramię. Nagle ujrzał na ziemi wysuszoną i pustą gałąź. Podniósł ją i zobaczył, że w środku jest mnóstwo termitów. Aby je usunąć dmuchnął mocno i odkrył, że gałąź wytworzyła dziwny dźwięk. Spodobało mu się to. Yidaki zauważył również, że dmuchając przez nos i przez usta w sposób ciągły, mógł tworzyć rytmy i naśladować odgłosy zwierząt. Zabrał więc gałąź, aby pokazać ją swemu plemieniu. Nowy instrument wszystkim się spodobał.
Zaczęli malować go kolorowymi glinkami, tańczyli corroboree w rytmie yidaki i uzdrawiali tym dźwiękiem ludzi Po śmierci wojownika jego duch udał się do tej gałęzi zwanej teraz Didjeridoo. Jeśli przyłożymy ucho do ustnika, usłyszymy Yidakiego grającego na didjeridoo.

Od końca lat sześćdziesiątych zeszłego wieku, w dużej mierze za sprawą podróży hippisów, didgeridoo zaczęło pojawiać się jako instrument solowy, nieco później także towarzyszący. Obecnie ma już swoje stałe miejsce w takich rodzajach muzyki, jak world music oraz fusion. Ma także swoją „białą” historię, powstają nowe typy i gatunki instrumentów, np. „didgeribone” Charliego McMahona – czyli teleskopowe didjeridoo, na którym, grając jak na puzonie, można płynnie zmieniać tonację. Ten typ instrumentów nazywa się potocznie „slideridoo” i jest wykonywany z bardzo różnych materiałów, jak np. PCV, kompozyty, drewno, aluminium. Na całym świecie produkuje się również didjeridoo z rodzimych gatunków drewna. Tak powstają wiercone monolity i klejone z dwóch uprzednio wybranych połówek „sandwiche”; powstają także kompaktowe, idealne do transportu i podróżowania, instrumenty takie jak „didgebox” czy izraelski „compact snake didj”. Te drewniane instrumenty w formie zwartej niewielkiej bryły kryją w sobie zwinięte pełnej długości didjeridoo. Powstają także nowe techniki grania i tutaj najlepszym przykładem będzie zastosowanie „beatboxu” czy „humanvoxu” – jak kto woli. Rytmy grane przez białych wykonawców różnią się od tych z Ziemi Arnhema; inna jest artykulacja dźwięków i rodzaj ekspresji…

Magia didjeridoo w dużej mierze, oprócz samego brzmienia, polega na mnogości sposobów gry i zastosowania, od czysto medytacyjno-relaksacyjnych pasaży po transowo-perkusyjne bardzo szybkie rytmy. Doskonale brzmi solowo, jak i w połączeniu z innymi, nieraz pochodzącymi z bardzo odległych stron świata, instrumentami. Dobrze jest jednak mieć świadomość, skąd i od kogo pochodzi, jak długą ma historię. Niezwykła jest tradycja, która od 30 tysięcy lat przekazuje swoje pieśni w niezmienionej formie. Za sprawą didjeridoo cząstka świata Aborygenów jest obecna w muzyce świata. To jest ciekawy temat do kontemplacji w czasie słuchania.

Z didjeridoo pierwszy raz zetknąłem się jako sześcio- czy siedmiolatek, jeszcze w latach siedemdziesiątych zeszłego wieku. Usłyszałem jego dźwięk i poznałem nazwę w audycji radiowej Polskiego Radia. Usłyszałem też o Aborygenach z Ziemi Arnhema, bardzo mnie to zafascynowało i pozostało gdzieś głęboko w podświadomości… Kolejny kontakt z magicznym brzmieniem miał miejsce pod koniec lat osiemdziesiątych za sprawą płyty „Somewhere” Stephena Kenta i jego grupy Lights in a Fat City. Można powiedzieć, że ta kultowa pozycja dla miłośników didjeridoo otworzyła na Zachodzie drzwi do percepcji dla muzyki fusion z wykorzystaniem didjeridoo. Tak samo ta, jak i wiele kolejnych solowych płyt spod szyldu „Trance Mission”. W 1999 roku, jeśli mnie pamięć nie myli, Marcin Bronarski ściągnął do Polski Trance Mission, miałem wtedy okazję pierwszy raz spotkać Stephena Kenta.

Mój pierwszy kontakt z instrumentem miał miejsce w warszawskiej „Czajowni”, w której mój długoletni przyjaciel Radek „Chopin” Siuda zostawił swój bambusowy egzemplarz. Wtedy udało mi się wydobyć pierwsze dźwięki, było to w 1997 roku. Rok później, przejeżdżając przez Warszawę, Luka Hołuj zostawił mi w domu bambusowe didjeridoo własnej produkcji i wtedy się zaczęło: w dwie godziny opanowałem oddech cyrkulacyjny, rozpoczęła się moja podróż…

W 1998 z Luką Hołujem założyliśmy funkcjonujący do dzisiaj duet didjeridoo. Pierwotnie nazywaliśmy się „Nell’Ambiente”, lecz w 2004 roku zmieniliśmy nazwę na „Balanda”, co w języku Yolngu oznacza po prostu białasa (białego człowieka). Luka już wtedy konstruował swoje instrumenty. Udzieliła mi się jego, do dzisiaj zresztą trwająca, pasja konstruktorska i również zbudowałem kilkanaście instrumentów z rodzimych gatunków drewna. W 1999 roku nagraliśmy i własnym sumptem wydaliśmy kasetę pt. “Metamorfoza interakcyjna”. (Należało by w tym miejscu podziękować za użyczenie sprzętu prowadzącemu jeszcze wtedy wydawnictwo „Folk Time” Sławkowi Królowi). Od 2008 duet rozpoczął współpracę z krakowskim Teatrem Starym, gdzie w spektaklu Krystiana Lupy „Factory 2” dzieli między siebie rolę muzyka didjeridoo. W 2010 wydaliśmy zbiór kompozycji realizowanych w drodze „Spherical Pulsation vol. 1” – Rolang Records.

Oprócz didjeridoo solo i w duecie zawsze fascynowało mnie łączenie jego brzmienia z innymi instrumentami, zarówno rytmicznymi jak i melodycznymi. W 2002 roku założyłem „Nell’Ambientes”, formację, której styl doskonale może sprecyzować termin: „rhythm’n’didjeridoo”. Skład zespołu na przestrzeni lat wielokrotnie ulegał zmianom, ale od drugiego koncertu w warszawskiej „Jadłodajni Filozoficznej” rdzeniem zawsze był duet z Gwidonem Cybulskim. W 2003 w bydgoskim wydawnictwie „Victor” ukazała się pierwsza nasza płyta „Tribal”. Zespół ma na koncie kilka sukcesów festiwalowych w Polsce, m.in. I nagrodę w konkursie Scena Otwarta na lubelskich „Mikołajkach Folkowych” w 2007 roku, w 2005 roku na festiwalu folkowym Polskiego Radia „Nowa Tradycja” otrzymałem nagrodę dla instrumentalisty, a jeden z wykonywanych przez zespół utworów wszedł w skład dwupłytowego wydawnictwa na dziesięciolecie festiwalu „Nowa Tradycja. Antologia Polskiego Folku”. Jako duet dużo podróżowaliśmy po Europie grywając na placach, ulicach i w klubach.

Jesienią 2009 roku wraz z Gwidonem Cybulskim powołaliśmy do życia „Radio Samsara”, zaś zimą 2011 roku za sprawą Tomka „Ragaboya” Osieckiego duet zmienił się w trio i osiągnął pełne spektrum brzmieniowe, łącząc instrumenty z Australii, Afryki, Indii i Nepalu z melodyjno-mantrycznymi wokalami oraz autorskimi, obecnie w większości polskimi, tekstami. Zespół zaczął koncertować w Polsce i za granicą; warto tutaj wymienić kilka ważniejszych imprez:

– DIDG.e.VENT International Didjerioo Festival w Berlinie, gdzie Radio Samsara i Balanda wystąpili obok czołówki światowych muzyków didjeridoo. Bardzo cennym doświadczeniem było ponowne spotkanie ze Stephenem Kentem.
– Rhythmtree World Music Festival na Wyspie Wight w Wielkiej Brytanii,
– Przystanek Woodstock,
– Święto Herbaty w Cieszynie,
– Karpaty OFFer w Nowym Sączu i Muszynie.

W 2011 opublikowaliśmy w Rolang Records płytę „Broadcast Live”, będącą zapisem dwóch koncertów z warszawskiego art klubu praCoVnia. Obecnie wspólnie z „Radarem” i „Jaworem” w KingsTone Studio pracujemy jako trio nad studyjnym albumem.
Oprócz didjeridoo moją drugą pasją są podróże, a z połączenia ich obu powstał projekt „Travelling Didjeridoo”, którego istotą, oprócz działalności solowej, jest granie i nagrywanie z lokalnymi instrumentalistami w drodze, podczas podróży. Pierwszych poważnych nagrań dokonał w 2007 roku w Nepal Music Studio australijski dźwiękowiec Greg Simmons. W sesji obok mnie na didjeridoo wzięli udział nepalscy muzycy:

Shyam Nepali na sarangi
Binod Katuwal – bansuri
Pritam Lama – tabla
Raman Maharjan – bansuri

Sesję zatytułowałem „Triple Fusion”, a w formie płyty wydaję ją we własnym podróżnym wydawnictwie Rolang Records. Ma się również ukazać w Nepalu, podobno sprawa jest na dobrej drodze…
Z Shyamem i jego przyjaciółmi grywałem i koncertowałem jeszcze wielokrotnie podczas kolejnych pobytów w Nepalu. Jesienią 2010 zagrałem solowy koncert na „Himalayan Blues Festival” w Kathmandu.
Zimą 2007 roku w szkole muzycznej Nepal Music, gdzie Shyam wykłada sarangi, na jego zaproszenie poprowadziłem warsztaty didjeridoo. Nepal Music jest bardzo ciekawą i pozytywną instytucją mającą na celu uczyć muzyki oraz pokazywać perspektywę rozwoju uzdolnionym dzieciakom, nie posiadającym środków na kształcenie. Szkoła działa dzięki norweskim dotacjom.

Obecnie wznowiłem działalność warsztatową w Polsce.Koncerty solowe „Travelling Didjeridoo” i Radia Samsara w sferze wizualnej wzbogacam filmami drogi kręconymi przez siebie w Indiach i Nepalu.
Muzyka didjeridoo w Polsce jest zjawiskiem stosunkowo nowym, grając ją tutaj zarówno ja, jak i moi przyjaciele i współpracownicy, czujemy się jak pionierzy, ale że warto to robić, nieraz przekonaliśmy się podczas koncertów i warsztatów. Trzeba tworzyć scenę, choć jest to po częstokroć droga pod prąd.

Dobrze jest potraktować instrument jak rozszerzenie własnego ciała, znaleźć wszystkie elementy składowe, żywioły. Porównałbym drewniany korpus instrumentu do elementu ziemi – stałego elementu w naszym ciele, oddech napędzający wszystko jest elementem wiatru, powietrzem, jego ciepło – ogniem, ślina płynąca wewnątrz to element wody, a dźwięk roznosi się w łączącej je wszystkie przestrzeni. Jest w tym trochę ezoteryki, ale popracować nad świadomością nie zaszkodzi…